recenzja

Monument Valley

Jak przepchnę prawą ścianę do góry, następnie kliknę tutaj i obrócę całą bryłę w prawo, to chyba rozwiążę tę zagadkę. Nareszcie zobaczę wyjście. Niestety, nie wyszło. Jeszcze raz muszę obrócić. Mniej więcej takie myśli kłębiły się w moim umyśle przez półtora godziny, do czasu aż na ekranie pokazały się wieńczące Monument Vally napisy z listą autorów.

To było wyjątkowe półtora godziny. Towarzyszyłem małej, małomównej księżniczce w jej podróży, poznając kolejne wątki fabuły. Moim zadaniem było pokierowanie jej krokami oraz ustawianie w odpowiedni sposób ścieżki, którą postać miała podążać. Bawiłem się zarówno płaszczyzną trójwymiarową, jak też szukałem rozwiązań wywołujących iluzję – na przykład, pod pewnym nachyleniem dolna podstawa łączyła się z jednym z wierzchołków bryły, tym samym stanowiąc skrót drogi. Perspektywa rządzi!

Monument Vally to nie tylko magia dla oczu, zachwycająca każdym graficznym detalem, ale też przyjemność dla uszu. Ze słuchawek sączył się uspokajający ambient, który pozwalał lepiej skupić się na rozwiązywaniu zagadek. Wszystko to zamknięte w tablecie lub komórce.

Jedyną wadą gry jest 10 poziomów (można dokupić kolejne), co powoduje niedosyt grania. Dlatego zabieram Monument Valley aż dwa punkty w końcowej ocenie.

Ocena: 8/10

Monument Valley, ustwo, 2014

Vogue – książka o świecie mody (również) dla facetów

Moi bliscy nie wierzyli, że czytam tę książkę, a na dodatek zachwycam się opowiedzianą w niej historią. Z niedowierzaniem patrzyli na mnie, gdy opowiadałem o diecie polegającej na jedzeniu chusteczek, świecie zadufanych top modelek i obrażalskich fotografów. Tak, bardzo mi się podobały wspomnienia przytoczone przez byłą naczelną magazynu Vouge. Jednak książka oczarowała mnie zupełnie innymi elementami.

Vogue. Za kulisami świata mody to książka o biznesie, z której uważny czytelnik może nauczyć się tyle samo co z niejednego poradnika recenzowanego przeze mnie na blogu NapiszTekst.pl. Osoba Kirtsie Clements, naczelnej australijskiej wersji pisma w latach 1999-2012, jest doskonałym przykładem w jaki sposób osiągnąć sukces oraz (jeszcze lepszym wzorcem) jak postawić wszystko na swoją kreatywność i postępować z innymi „ludźmi z branży”. Czytając jej autobiografię miałem wrażenie, dosłownie od pierwszych stron książki, że czytam zapiski profesjonalistki i kobiety z ogromną charyzmą.

To również przyjrzenie się branży od strony wewnętrznej. Jest trochę „brudów rodem z Pudelka”, o których wspomniałem na początku, ale za ciekawsze uważam wszystkie te historie, które dotyczyły powstawania okładek, artykułów i sesji zdjęciowych. Podobał mi się też fragmenty, w których Clements współpracuje z Karlem Lagerfeldem – jednym z najwybitniejszych fotografów, projektantów i reżyserów. Przyznam się, że od niedawna zacząłem interesować się tą postacią. Precyzując, od momentu gdy usłyszałem o perfumach o zapachu książki.

Jako książka o świecie modelingu Vogue. Za kulisami świata mody uświadomił mnie o trzech rzeczach. Po pierwsze, ta branża to nie tylko „głupiutkie dziewczyny i wszechwiedzący projektanci”, ale też wszyscy, którzy o nich piszą. Ci ostatni pełnią bardzo znaczącą rolę. Jednak kiedyś stanowili mniejszą grupę. Dziś mamy blogerki, które wygryzają czasopismom o modzie nie tylko pierwsze miejsca na pokazach, ale też i duże pieniądze – i to jest moja druga zmiana postrzegania. Trzecią jest to co kojarzy się z seksem. Australijczycy za sexy traktują elementy takie jak plaża i surfing, czyli coś zupełnie innego niż pociąga mieszkańców Europy.

Na koniec chciałbym poruszyć to, czego nie znalazłem w żadnej recenzji książki Clements. Śledząc losy bohaterki widzimy świat fashion, w którym mnóstwo jest muzyki. Oba elementy są nierozerwalne, dlatego króluje ona na pokazach, ale też i poza nimi. Artyści, tacy jak Kylie Minogue, współtworzą modę pracując z magazynem Vogue.

Jak zaznaczyłem w tytule, to nie jest książka tylko dla Pań. Jestem przekonany, że była naczelna australijskiej wersji Vouge wzbudzi zainteresowanie panów, którym wejście do sklepu z ciuchami przypomina przekroczenie piekielnych bram. Może po przeczytaniu tej książki zmienią zdanie na temat zakupów z partnerkami.

Ocena: 8/10

Kirtsie Clements Vogue. Za kulisami świata mody, Wydawnictwo Literackie, 2015

Dziękuję Wydawnictwu Literackiemu za możliwość przeczytania książki

W blasku gwiazd – kilka słów o książce

Weźmy prostą historię o nim, o niej i jej matce, zmieszajmy z „miłością od dziecka”, opowieściami o dorastaniu, trudnym dzieciństwie, śmierci, narodzinach, walce o spełnienie marzeń oraz klimatem wyjętym wprost z „amerykańskich małomiasteczkowych obyczajówek”. Następnie dodajmy do każdego z tych wątków element niezwykłości, nawet sięgając po realizm magiczny i science fiction. Co otrzymamy? W blasku gwiazd.

Powieść Lydii Netzer zawładnie każdym sercem. Jest w niej wszystko co kochają współcześni czytelnicy. Mamy bohaterkę mierzącą się z własnym wyglądem (od dziecka jest łysa), wychowywanie dziecka cierpiącego na autyzm, studium umierania starszej osoby (moim zdaniem, jedno z najciekawiej opisanych w historii literatury), życie pod jednym dachem z geniuszem (który ma problemy z podstawami komunikacji z otoczeniem), wyprawę na księżyc z robotami zaprogramowanymi do zbudowania kolonii, czy też zdarzenie rodem z filmu Grawitacja.

A o czym właściwie jest książka Netzer?

Po wnikliwym przemyśleniu doszedłem do wniosku, że autorka napisała W blasku gwiazd z pragnieniem przyjrzenia się „prawdzie”. To coś więcej niż zmaganie się głównej bohaterki z mniemaniem o swojej osobie oraz okłamywaniu świata i samej siebie. Każda płaszczyzna powieści jest przepełniona konfrontacją autentyczności z tym co wymyślone, przeinaczone, odebrane w zupełnie inny sposób. Postępowanie oraz wypowiedzi pierwszo- i drugoplanowych bohaterów to nic innego jak dialog o istocie i miejscu prawdy w naszym życiu oraz potrzebie fikcji.

Publikacja urzekła mnie sposobem opowiadania historii. W W blasku gwiazd czytelnik otrzymuje opowieści zawarte w opowieści. Wykonane jest to na dwa różne sposoby (tyle udało mi się naliczyć). Jednak nie jest to ta sama szkatułkowość znana z Pamiętnika znalezionego w Saragossie czy też ubiegłorocznego bestselleru Wszystko co lśni. Często historie wydają się umiejscowione chaotycznie, nie są uporządkowane pod względem chronologicznym, ale to tylko złudzenie. Po zakończeniu lektury, całość splata się ze sobą, tworząc doskonale skonstruowaną opowieść. Solidna robota– zarówno ta wykonana przez autorkę, jak i przez tłumaczkę publikacji.

Napiszę szczerze, jest mi niezmiernie przykro, że przeczytałem W blasku gwiazd, bo wiem, że nieprędko trafię na tak arcyciekawą książkę i tak bardzo pozytywną odskocznię od rzeczywistości. Mimo opisywania mniejszych i większych trudów życia oraz nietypowych problemów, jakie spotykają każdego z nas, treść publikacji bije ciepłem oraz optymizmem. Nie niszczy go nawet analiza ostatnich chwil na łożu śmierci. Co było dla mnie prawdziwym zaskoczeniem.

Ocena: zasłużone 10/10

Lydia Netzer W blasku gwiazd, Black Publishing, 2015

Książkę mogłem przeczytać dzięki uprzejmości Black Publishing. Dziękuje bardzo.

Profesor Stoner – książka tylko dla humanistów

Przyznaję się, po Profesora Stonera sięgnąłem bo spodobała mi się okładka książki. Przeczytałem rekomendację Toma Hanksa, a za chwilę krótką notkę o treści książki i postanowiłem dać szansę publikacji. Warto było.

W dobie książek łatwych i prostych w odbiorze, wydawnictwo Sonia Draga wydało unikatową publikację, która wyróżnia się prostotą treści, ale jest diabelsko trudna w odbiorze. Co więcej, Profesor Stoner został napisany w 1965 roku, a mimo to nie czuć w jego treści upływu ducha czasu. Przez nią nie mogłem spać – lekturę zakończyłem dopiero po zakończeniu ostatniego rozdziału, około 3.30 w nocy.

Historia profesora literatury jest z rodzaju tych „trujących opowieści”. Przeżywane przez niego życie, w którym szczęśliwy los nie liczy się osobą bohatera, mocno porusza czytelnika. Właśnie za to z największą chęcią wystawiłbym Profesorowi Stonerowi najniższą ocenę – konkretnie za zarwaną noc, wywołanie mnóstwa przemyśleń egzystencjalnych w obliczu ogromu czekającej na mnie pracy.

Jednak tego nie zrobię, bo sam sobie jestem winny, mogłem zapanować nad lekturą. Daję książce wysoką notę. Całość jest doskonale opowiedziana. Prosta historia, jakim jest życie pracownika naukowego, który ma żonę, dziecko, kochankę, kolegów i wrogów w pracy, została przedstawiona niczym biografia celebryty. Mistrzowsko!

Jednocześnie ostrzegam, że Profesora Stonera muszą omijać szerokim łukiem osoby, które szybko popadają w ponury nastrój oraz czytające tylko dla zabicia czasu. Śmiało mogę stwierdzić, że jest to książka jedynie dla humanistów.

Ocena: 8/10

John Williams Profesor Stoner, Sonia Draga, 2014

Birdman – recenzja

To mój drugi faworyt w wyścigu do Oscara w kategorii najlepszy film (pierwszy to Whiplash, o którym pisałem tutaj, trzecim jest Grand Budapest Hotel). Po jego obejrzeniu mruknąłem sam do siebie: Szkoda, że nie kręci się więcej takich filmów.

Podobnie, jak Whiplash, obraz Alejandro Gonzáleza Iñárritu dotyczy problemu tworzenia sztuki – w tym przypadku teatralnej, która powali na kolana publiczność Broadwayu. Taką właśnie chce wystawić Riggan Thomson (Michael Keaton), artysta znany przede wszystkim z filmów o potężnym superbohaterze. Jednak udana realizacja jego marzenia topnieje z każdą chwilą zbliżającą go do daty premiery dramatu. Bohater ma na głowie samowolne poczynania wybitnego aktora (Edward Norton), konflikt w relacjach z córką po odwyku (Emma Stone), zniszczony związek małżeński, oświadczenie obecnej dziewczyny o zajściu w ciążę i największego demona Birdmana.

Na początku lat dziewięćdziesiątych Thomson wcielił się w postać herosa o takim imieniu, zagrał w trzech częściach filmu o przygodach superbohatera i tak został zapamiętany przez publiczność. Teraz, po dwudziestu latach, wciąż musi zmagać się, w rzeczywistości oraz swoim umyśle, z widmem człowieka ptaka. A ten daje mu nieźle popalić, tym samym otwierając drzwi do nowej płaszczyzny w filmie [UWAGA SPOJLER! Aby przeczytać zaznacz tekst w blok], jaką jest choroba psychiczna. Narodziła się ona jako blokada przed światem zewnętrznym, ochraniająca Thomsona przed Twitterami, Facebookami, oczekiwaniami innych ludzi, a także w celu pozostawienia jednostki w wygodnym świecie wspomnień o minionej sławie.

Birdman jest wciągającą tragikomedią, w prawdziwym sensie tego znaczenia. Obraz Iñárritu od samego początku kipi śmiechem połączonym z dramatyzmem. Historia ma pozytywne zakończenie, ale wychodzącemu z kina odbiorcy na pewno będzie towarzyszyło poczucie niepewności.

Film jest pozycją obowiązkową dla wszystkich miłośników twórczości reżysera. I tym razem daje nam on świetnie zrealizowaną historię. W Birdmanie są rewelacyjne ujęcia– długie, które przyśpieszają linię czasu, w którym rozgrywają się wydarzenia, z kamerą oddalającą się tylko po to, by zrobić zbliżenie, bawiące się mrocznymi kolorami. Jest też wyjątkowa ścieżka dźwiękowa, której większość stanowi gra na perkusji. Muszę przyznać, że urzekł mnie pomysł kilkukrotnego pokazania w czasie filmu owego perkusisty, np. w czasie gdy bohaterowie idą ulicą, ten szybko uderza w instrumenty.

Na pewno nie jest to dzieło skierowane do miłośników prostych i lekkich oraz komedii, a także osób myślących o wypoczynku podczas seansu. Odradzam im zakup biletu na Birdmana.

Natomiast osoby szukające intelektualnej rozrywki, kochające wiązać elementy naszej rzeczywistości z filmową (Na przykład: w 1989 roku Keaton po raz pierwszy wcielił się w postać Batmana, odnosząc niebywały sukces. Teraz, po ponad 25-latach, podobnie jak Thomson, nie cieszy się tak wielką popularnością jak inni aktorzy. Takich powiązań jest mnóstwo.) na pewno będą zadowolone z wydanych na bilet pieniędzy.

Ocena: 10/10

Alejandro González Iñárritu Birdman, 2014

Unicestwienie – recenzja książki

Jeżeli nie przepadasz za książkami science fiction lub dopiero zaczynasz swoją przygodę z tym gatunkiem, koniecznie sięgnij po Unicestwienie. Czytelników pasjonujących się niesamowitymi opowieściami, nie muszę przekonywać do historii przedstawionej przez VanderMeera. Jestem przekonany, że albo przeczytali już oni dwie części trylogii (Ujarzmienie ukazało się w 2014 roku, a w lutym spodziewane jest wieńczące cykl Ukojenie) albo zamierzają to zrobić w najbliższym czasie.

Unicestwienie rozgrywa się w świecie, wrogim dla człowieka. Gdzieś w Strefie X – miejscu powstałym po tajemniczym wydarzeniu, do której trafiają poszczególne ekspedycje próbujące rozwiązań zagadkę. Każda z nich ponosiła fiasko – uczestnicy popełniali samobójstwa, zabijali się nawzajem lub ginęli. Teraz rusza jedenasta, składająca się z samych kobiet, a wraz z nią w wyprawie bierze udział czytelnik.

Po pierwszych stronach lektury miałem odczucie, że ktoś mnie chce „oszukać”. Przecież książek o tajemniczych ekspedycjach do stref obfitujących w niezwykłą roślinność oraz zwierzęta, oddziałujących na umysły ludzi jest mnóstwo. A do tego język tłumaczenia, kojarzący się z tym używanym przez Grzędowicza w Panie Lodowego Ogrodu. Naprawdę chciałem odłożyć książkę na półkę.

Jednak tego nie zrobiłem, z czego bardzo się cieszę. Książka okazała się niesamowitą przygodą. Nie jest może opowieścią na miarę arcydzieł jakie wypływały spod palców Philipa K. Dicka, ale na pewno zalicza się do kanonu najważniejszych powieści science fiction.

Celowo porównałem Unicestwienie do dorobku autora Ubika, gdyż obu pisarzy interesował temat umysłu ludzkiego i poznania rzeczywistości. U Dicka zawsze był to proces złożony, wielopoziomowy, a u VanderMeera zagadnienia są ujęte dużo płycej. Jednak, jak określa młodzież, autor daje radę.

To co urzekło moją osobę, to bardzo ciekawy sposób połączenia teraźniejszości z zachowanymi wspomnieniami, samotności w związku z tą w Strefie X. Również doskonale pokazana jest analogia walki między mężczyzną i kobietą, osobą poświęcającą się nauce a drugą pragnącą miłości oraz pomiędzy śmiertelnie niebezpiecznym miejscem a pragnącą ocalenia ekspedytorką.

Opowieść o Strefie X nie kończy się na Unicestwieniu, trwa dalej, ale to już inna historia. Jestem przekonany, że każdy czytelnik, który da się pochłonąć przygodzie w pierwszym tomie, na pewno sięgnie po dwa kolejne. Przyznam się, że z niecierpliwością czekam na zakończenie trylogii.

Ocena: 9/10

Jeff VanderMeer Unicestwienie, Otwarte, 2014

Whiplash – kilka słów o filmie

Whiplash Damiena Chazellea wbija w fotel na prawie dwie godziny i powoduje, że nie można o nim przestać myśleć. Moim zdaniem ten film to prawdziwe arcydzieło. Jest moim faworytem do Oscara 2015.

To opowieść o dążeniu do perfekcji, miłości do muzyki oraz przekraczaniu granic. Od pierwszej sceny śledzimy zmagania młodego perkusisty (Miles Teller) jazzowego o spełnienie marzeń – stania się najlepszym muzykiem oraz grania w najlepszym zespole. Dąży on do perfekcji pod okiem sadystycznego, demonicznego, pozbawionego skrupułów, wulgarnego i brutalnego nauczyciela (godna nominacja do Oscara J.K. Simmonsa). Ta konfrontacja mistrz-uczeń jest wypełniona łzami, krwią płynącą z dłoni, poniżeniem uczącego, wściekłością i radością oraz mnóstwem dobrej muzyki.

Drugim bohaterem jest muzyka. Whiplash jest wypełniony, oprócz rytmów perkusji, jazzem. Stanowi on zarówno całe życie osobiste, jak i zawodowe ucznia oraz mistrza, jak też jest elementem ścieżki dźwiękowej. Ta pozwala odbiorcy na jeszcze lepszą kontemplację dzieła.

Zachłystując się wspaniałością filmu Chazellea, stwierdzam, że jego wybór nie jest to najlepszy sposób na spędzenie czasu z dziewczyną lub chłopakiem. Jest za ciężki na randkę. Kupując w kinie bilet należy przygotować się na zaabsorbowanie uwagi, napięcie (mimo, że jest to film o muzyce, oglądałem go jak dobry kryminał lub sensację) oraz kontemplację.

Na koniec chciałbym podziękować dystrybutorowi filmu Whiplash w Polsce, że oszczędził nam tłumaczenia tytułu na nasz języki. Jestem przekonany, że brzmiałby jak nazwa jakiegoś slashera rodem z Japonii. Pozostawienie wersji angielskiej było najlepszym wyborem, pozwalającym odbiorcy na odczytanie tytułu jako nazwy utworu Dona Ellisa lub literalnie, czynności jaką jest „smagnięcie batem”.

Ocena: 10/10

Damien Chazelle Whiplash, 2014

Komandosi Iana Fleminga – kilka słów o książce

Czy lubisz książki i filmy o przygodach Jamesa Bonda? Nieważne jakiej udzielisz odpowiedzi na to pytanie, ta książka na pewno Ci się spodoba! Jest arcydziełem, niebezpieczną lekturą, przez którą możesz mieć nieprzespaną noc.

Opowiada ona o walce świata zachodniego ze wschodnim w czasie II Wojny Światowej. Akcja rozgrywa się zarówno na lądzie, w powietrzu, a także biurach, konkretnie w umysłach urzędników. Jednym z nich był Ian Fleming, autor przygód Agenta 007, asystent dyrektora brytyjskiego wywiadu.

To właśnie on stworzył grupę, która miała ogromny wpływ na losy II Wojny Światowej. Składała się z ludzi związanych z rożnymi profesjami – dziennikarzy, bibliotekarzy, krawców, szewców, którzy współtworzyli skuteczną w działaniu grupę komandosów. Zasłużyli się tym, że dzięki ich akcjom zaistniała możliwość odczytania komunikatów nadawanych Enigmą.

W tym miejscu zaznaczę, że w Komandosach Iana Fleminga zaznaczona jest rola Polaków w odszyfrowaniu mechanizmu szyfrującego. Jednak ich wkład sprowadzał się tylko do spraw technicznych. Druga część walki, znalezienie i dostarczenie niemieckich dokumentów pozwalających odszyfrować komunikaty, należała do 30 Komando AU.

Co mają wspólnego owi komandosi z Jamesem Bondem? Co łączy 007 z szefem Iana Fleminga? Na te pytania odpowiada w swojej książce Nicholas Rankin.

Niniejsza publikacja to opowieść o męstwie prowadzącym do zwycięstwa, technologii wpływającej na losy narodów, a także o biurokracji, która również miała wielki wpływ na losy żołnierzy walczących na froncie. Czyta się ją, mimo sporej objętości, bardzo szybko.

Komu się spodoba?

Na pewno miłośnikom przygód Bonda, a także powieści szpiegowskich i historycznych. Ja, po zakończeniu lektury, miałem odczucie, że właśnie przeczytałem powieść Johna le Carré, połączoną z Doktorem Śmiercią, o którym pisałem na tym blogu. Wiem, że nie tylko ja miałem takowe wrażenie.

Sprawdzoną informacją jest również ta, że Komandosi Iana Fleminga to publikacja, która może świetnie sprawdzić się jako prezent dla miłośnika gier wideo. 15-letni miłośnik konsolowych „strzelanek” i „skradanek”, był zafascynowany książką. Ku zdziwieniu jego rodziców, przeczytał ją prawie w tydzień.

Ocena: 9/10

Nicholas Rankin Komandosi Iana Fleminga, Black Publishing, 2014

Książkę otrzymałem od Wydawnictwa Black Publishing. Dziękuję bardzo!

Rogi – kilka słów o facecie z diabelskimi rogami i Piekle

Przyznaję się! Nie obejrzałem i nie przeczytałem do końca ani jednej części Harry`ego Pottera – próbowałem, ale wielokrotnie zasnąłem. Dlatego nie mogę ocenić, czy Daniel Radcliffe zagrał lepiej czarodzieja czy faceta, któremu rośnie diabelskie poroże. Jednak mogę ocenić jego grę aktorską w Rogach. Moim zdaniem, wypadł rewelacyjnie.

Co więcej, twierdzę, że umiejętności Radcliffa ratują całą adaptację książki Joe Hilla (na marginesie – publikację syna Stephena Kinga określam jako najsłabszą w jego dorobku). Aktor niezwykle przekonująco oddaje demoniczny charakter oraz niewinność duszy bohatera.

Od samego początku postać intryguje widza swoim postępowaniem, decyzjami, wolą walki o prawdę. Tym samym wciąga w nietypową grę. Wygraną jest zarówno odkrycie kto zabił ukochaną bohatera, ale też zrozumienie prawdy o konieczności przenikania i uzupełniania się cząstek dobra (pochodzących od Boga) z pierwiastkami diabelskości.

Rogi to też film o Piekle. Istnieje ono w świecie przedstawionym w filmie jako królestwo Lucyfera, ale też jest nim każde miejsce na Ziemi, w którym dzieje się krzywda niewinnym, popełniane są zbrodnie na tyle ohydne, że Bóg musi dopuszczać do głosu zło. Piekło to również nieczyste myśli, skrywane pożądania. Bohater przekonuje się o tym dzięki tytułowym rogom – pozwalają mu wydobyć z ludzi prawdę, a ta nie jest na rękę wielu osobom (dostaje się kobietom pozującym na idealne matki, kochającym się na pokaz rodzinom, dziennikarzom, czy też artystom i księdzu). Trzecim rodzajem Piekła jest utrata miłości. Strata fizyczna ukochanej osoby jest na tyle bolesna, że doprowadza bohatera do sytuacji, gdy z pustą butelką w ręku i rogami na głowie budzi się na upiornym kacu, świadomy niesłusznego sądu wydanego przez społeczeństwo (tak właśnie zaczyna się film i książka).

Komu polecam? Na pewno miłośnikom prozy Joe Hilla, a także osobom kochającym filmy z lekkim przesłaniem. Odradzam wszystkim wybierającym się na randkę do kina.

Rogi, reż. Alexandre Aja, 2014

Ocena: 6/10