Poniżej znajduje się zestawienie tytułów z corocznych nominacji do Nagrody Bookera. Kolorem czerwonym oznaczone są pozycje przetłumaczone na język polski. Lista będzie systematycznie aktualizowana.
The International Booker Prize 2021
Can Xue „I Live in the Slums”,
David Diop „At Night All Blood is Black”,
Nana Ekvtimishvili „The Pear Field”,
Mariana Enriquez „The Dangers of Smoking in Bed”,
Benjamin Labatut „When We Cease to Understand the World”,
Ngũgĩ wa Thiong’o „The Perfect Nine: The Epic Gikuyu and Mumbi”,
Olga Ravn „The Employees”,
Jaap Robben „Summer Brother”,
Judith Schalansky „An Iventory of Losses”,
Adania Shibli „Minor Detail”,
Maria Stiepanowa „In Memory of Memory”, („Pamięć pamięci”)
Andrzej Tichý „Wretchedness”,
Éric Vuillard „The War of the Poor”
The International Booker Prize 2020
Willem Anker „Red Dog”
Shokoofeh Azar „The Enlightenment of The Greengage Tree”
Gabriela Cabezón Cámara „The Adventures of China Iron”
Jon Fosse „The Other Name: Septology I – II”
Nino Haratischwili „The Eighth Life” („Ósme życie”)
Michel Houellebecq „Serotonina”
Daniel Kehlmann „Tyll”
Fernanda Melchor „ Hurricane Season”
Yoko Ogawa „The Memory Police”
Emmanuelle Pagano „Faces on the Tip of My Tongue”
Samanta Schweblin „Little Eyes”
Marieke Lucas Rijneveld „The Discomfort of Evening” („Niepokój przychodzi o zmierzchu”)
Enrique Vila-Matas „Mac and His Problem”
The International Booker Prize 2019
Margaret Atwood – „The Testaments („Testamenty”)
Kevin Barry – „Night Boat to Tangier”
Oyinkan Braithwaite – „My Sister, The Serial Killer” („Moja siostra morduje seryjnie”)
Mam problem z najnowszą książką Justyny Bednarek Basik Grysik i wrony. Jest niezła, jednak nie tak fajna jak trylogia o skarpetkach, którą zasłynęła autorka. Jednak warto poświęcić jej uwagę i kupić dziecku. Dlaczego? Wyjaśniam to poniżej w tekście.
Oczekiwałem od Basik
Grysik i wrony, czegoś na miarę Niesamowitychprzygód dziesięciu skarpetek, no może tylko dwóch pierwszych części, bo Bandę
czarnej frotte uważam za najsłabszą część trylogii. A dostałem?
Basik Grysik i wrony to historia napisana w zupełnie innym stylu. Ma świetny początek, napisany w taki sposób, niczym u Neila Gaimana. Ale już na wstępie pojawia się pierwszy problem w postaci rysunku.
Mnie on przeraża. Obawiam się, że małe dziecko, bo pewnie
rodzice 3-5-latków, widząc niewielką ilość stron, zakupią tytuł, będzie miało
podobne odczucia. Potwierdzenie mojej tezy znalazłem u nauczycielki wychowania
wczesnoszkolnego. Gdy pokazałem jej obrazek, była bardzo zaskoczona, że ktoś
zdecydował się na jego publikację. Na szczęście pozostałe ilustracje są
ciekawe, oddające klimat i nie przerażają. Wręcz przeciwnie ilustratorka Elżbieta
Wasiuczyńska wykonała przyciągającą oko robotę.
O czym jest właściwie Basik
Grysik i wrony Justyny Bednarek? O dziewczynce, której losy śledzimy od
narodzin do chwili gdy zostaje matką. W tym czasie dziecko doświadcza straty,
lekkiego wypadku, ale też znajduje wybrańca swojego serca, a wówczas owe starta
i obrażenia w wyniku wypadku odgrywają ważną rolę. Całe życie Basikowi towarzyszą
wrony, które nie tylko wiedzą więcej niż ludzie, ale też i widzą.
Dostrzegają coś niezwykłego. Okazuje się, że każdy z nas ciągnie
za sobą linkę, która ma na celu trzymanie nas, byśmy nie oddalali się od
swojego miejsca na świecie i nie zgubili. Przez to mijając na ulicy przypadkowe
osoby, zapętlamy naszą linkę z tymi, które ciągną się za nimi. Właśnie ową
linkę u bohaterki widzą wrony. Co więcej, siadają na niej i bujają się, co
uważają za bardzo ciekawą zabawę. Pomysł Justyny Bednarek uważam za świetny, aż
się prosi o rozbudowanie w innej książce.
Mniej udanym jest klamra utworu. Rozpoczęcie i zakończenie,
po głębszym zastanowieniu się nad lekturą, przerażają. Na pewno są idealne dla
starszych dzieci, mających powyżej 6 roku życia, ale nie dla maluchów. A to
właśnie rodzice tych ostatnich kupią Basika
Grysika i wrony.
Tytuł na pewno spodoba się starszym dzieciom, a jeszcze
bardziej ich rodzicom. To mądra opowieść, ale pozbawiona humoru, znanego z
książek o skarpetkach. Boję się, że w przypadku Basika Grysika i wron czytelnik uśmiechnie się dwa trzy razy.
Moja ocena: 8/10
Justyna Bednarek, Basik Grysik i wrony, Wydawnictwo Literackie, 2020
Autorka Kobiety na krawędzi zdradza co stało się inspiracją dla tej intrygującej historii, jak nasze oraz cudze doświadczenia mogą inspirować do tworzenia (i jaką rolę w tym odgrywa przypadek), a także odpowiada na pytania: Czy w thrillerze jest miejsce na kwestie ważne, a które rzadko porusza się w literaturze – jak depresja poporodowa i brutalna manipulacja? oraz Czy debiutującemu pisarzowi naprawdę tak ciężko jest się przebić?.
Poniżej transkrypcja wywiadu:
Dzień dobry
Polsko, jestem Samantha M. Bailey, autorka „Kobiety na krawędzi” i niezmiernie
się cieszę, że będę mogła odpowiedzieć na parę pytań od Wydawnictwa Znak i
Chilli Books. Najpierw jednak chciałabym podziękować z całego serca polskim
czytelnikom i czytelniczkom. Jestem ogromnie wdzięczna za wsparcie, ciepło i
niesamowite zdjęcia i recenzje, które widzę na Instagramie. To wiele, wiele dla
mnie znaczy. Bardzo dziękuję!
„Kobieta na
krawędzi”to thriller psychologiczny, który szturmem zdobył listy
bestsellerów. Spodziewałaś się tego?
Nie – zupełnie
się nie spodziewałam. Piszę już od siedemnastu lat i napisałam w tym czasie
pięć książek. Moim marzeniem od zawsze było, by jedna z nich dotarła do
czytelników. Nigdy nawet nie pomyślałam o wydaniu za granicą, o polskim
tłumaczeniu, to niesamowite, ogromne szczęście, jestem niezmiernie wdzięczna.
Kiedy książka stała się nr. 1 w Kanadzie, popłakałam się, moja rodzina płakała,
moi przyjaciele płakali… To była tak długa droga, by osiągnąć sukces… To wciąż
wydaje się nierealne, jestem strasznie wdzięczna.
„Kobieta na
krawędzi” to Twoja pierwsza opublikowana książka, ale to nie była Twoja
pierwsza literacka próba?
To moja piątka
książka, ale pierwsza oficjalnie wydana. Zaczęłam pisać, gdy miałam dziesięć
lat i już wtedy wysłałam opowiadanie do wydawcy – wydawnictwo je odrzuciło. To
była moja pierwsza lekcja wytrwałości. Pierwszą książkę napisałam, gdy miałam
29 lat, była to komedia romantyczna, później napisałam jeszcze jedną, też
komedię romantyczną, obie nie zostały opublikowane, i wtedy napisałam dwie
kolejne książki, horror i „literaturę kobiecą” – i przerzuciłam się na
thrillery. Koniec końców, gdy miałam 46 lat, po raz pierwszy wydałam swoją
książkę w Kanadzie, w USA, rok później wyszedł e-book i wreszcie publikacja w
Polsce.
Dlaczego
zdecydowałaś się właśnie na thriller psychologiczny. Jesteś fanką gatunku?
Jestem ogromną
fanką! Czytam każdy thriller, który wpadnie mi w ręce. Jestem zafascynowana psychologią
i ludźmi. Jestem magistrem pedagogiki lingwistycznej, zwłaszcza psychologii
języka, ponieważ ciekawi mnie, jak ludzie mówią, co mówią, a czego nie. Też
jako matka często się boję o moje dzieci, co mogłoby się stać, i przenoszę te
lęki na papier – myślę, że to mi pomaga.
W „Kobiecie
na krawędzi” znajdziemy nie tylko żywą akcję, pości i intrygi, ale też
prawdziwych ludzi z całą ich psychologią. Co jest dla Ciebie ważniejsze w
thrillerze – akcja czy psychologia?
Oba aspekty po
równo. Potrzeba dużego rozpędu, zwrotów akcji i mocnych momentów, a postacie
muszą mieć cele, motywacje i muszą podjąć ryzyko. I psychologia stojąca za tymi
celami, powód, dla którego podejmują ryzyko, jest dla mnie równie ważny.
Co było
inspiracją do takiej historii? Poruszasz kwestie, które rzadko pojawiają się w
thrillerach, jak połączenie depresji poporodowej z brutalną manipulacją. Skąd
ten pomysł?
Z komunikacji
miejskiej w Toronto. To był zimowy dzień, sześć lat temu, czekałam na stacji na
pociąg i zobaczyłam kobietę trzymającą noworodka… Stała bardzo blisko krawędzi,
żadnych barierek, zaczęłam się niepokoić. Zaczęłam wtedy myśleć o moich
własnych dzieciach, zwłaszcza o synu jako pierwszym dziecku, zazwyczaj bardziej
boimy się o pierwsze dziecko, i wtedy pomyślałam „A CO BY BYŁO, GDYBY…”.Pomysł
uderzył mnie niespodziewanie. Wyrwałam paczkę gum z torebki i szybko go naskrobałam.
Nim przyjechał pociąg, pomysł na „Kobietę na krawędzi” był już w mojej głowie.
Depresję
poporodową wybrałam, ponieważ miałam wrażenie, że w literaturze za mało się o
niej mówi. Od czasu, gdy napisałam tę książkę, pojawiło się parę pozycji, jak
świetne „Little Voices” Vanessy Lillie. Nie doświadczyłam depresji poporodowej,
więc polegałam na bliskich mi przyjaciołach, byłam bezpośrednim świadkiem tego,
przez co przechodzili: ich lęków, strachu, by poprosić o pomoc. Bali się, co
mogłoby się stać z dzieckiem. Rozpadali się, podczas gdy powinni być
szczęśliwi, pełni radości… To było straszne przeżycie, ale wszyscy to pokonali.
Osobiście
zdecydowanie doświadczyłam niepokoju, jako że nagle miałam małe dziecko, za
które byłam odpowiedzialna i nie ważne, ile książek na ten temat przeczytałam,
nie miałam pojęcia, co robię. Na szczęście mój syn dopiero co skończył 13 lat,
więc udało mi się.
Traktujesz pisanie
wyłącznie jako pracę, czy jest to też Twoja pasja, Twoje życie?
To jest moje
życie – poza moimi dziećmi. Pisanie to moje życie, to wewnętrzna potrzeba. Piszę
od dziesiątego roku życia, jako dziecko odnalazłam się w pisaniu i czytaniu
opowieści. Słowa są dla mnie wszystkim, nie wiem, czy mogłabym żyć bez pisania,
więc jestem niesamowicie szczęśliwa, że mogę realizować się jako pisarka. Mieć
pracę, w której się realizujemy, to zaszczyt.
Jedna z
bohaterek decyduje się podjąć drastyczne kroki, by ochronić swoje dziecko.
Myślisz, że postąpiła słusznie? Nie było innego sposobu?
Wracając jeszcze
do depresji poporodowej, gdy twoje zdrowie psychiczne jest narażone, poproszenie
o pomoc jest skrajnie trudne. Nie chcesz być oceniana i jako matka boisz się
oceny, gdy powiesz: „źle się czuję, boję się, czuję się samotna, nie mogę
przestać płakać, nie wiem, co robię”. Bohaterka jest spełniona, ambitna, typ
człowieka sukcesu. I to właśnie dla niej to nagłe załamanie było druzgoczące,
nie wiadomo nawet, czy sama dostrzegła, jak szybko i boleśnie się stacza,
dopóki nie sięgnęła punktu bez powrotu. Bez wątpienia ma pieniądze i mogłaby
pozwolić sobie na opiekę medyczną… Po prostu się bała powiedzieć lekarzom,
swojemu bratu, co naprawdę czuła, bo sama nie była pewna, czy to się dzieje
naprawdę. Uświadomiła sobie, zanim podjęła decyzję, że znalazła się w sytuacji,
w której zrobiłaby wszystko, by ochronić swoje dziecko, jak z resztą każda
matka… Była gotowa poświęcić swoje życie.
Planujesz coś
w najbliższym czasie?
Aktualnie
pracuję nad kolejnym thrillerem… Po raz pierwszy miejscem akcji będzie Kanada. Jednak
na razie nie mam planów co do dnia premiery ze względu na COVID-19. Jest o
macierzyństwie w wieku średnim, o obsesji, sekretach, sąsiadach… i morderstwie.
Jest coś, co
chciałabyś powiedzieć swoim polskim fanom?
Dziękuję z
całego serca, olbrzymie, szczere „dziękuję” za przyjęcie mojej książki, za
zdjęcia bookstagramerów i czytelników, którzy publikują recenzje z pięknymi
zdjęciami… Wasz kraj jest piękny… Mam nadzieję, że pewnego dnia uda mi się
przyjechać, by spotkać się z moimi czytelnikami, gdy świat wróci do normy.
Naprawdę doceniam wsparcie, to wiele dla mnie znaczy, że książka została przetłumaczona
na polski, że poleciła ją Magda Stachula, doceniam zaangażowanie wszystkich
polskich czytelników i autorów.
Niezmiernie
dziękuję!
Mam nadzieję, że
wszystko u Was dobrze i jesteście bezpieczni, jeszcze raz – dziękuję!
Pod słońcem przeczytałem po Małych Grozach(o książce napisałem tutaj), które tego samego dnia otrzymałem od Wydawnictwa Literackiego. Szczerze, gdy skończyłem książkę Julii Fiedorczuk byłem przeszczęśliwy z faktu przebrnięcia przez te 450 stron.
Dlaczego tak wysoka ocena? Bowiem, Julia Fiedorczuk nie napisała kiepskiej książki. Na pewno Pod słońcem znajdzie swoich zwolenników. Na każdej stronie czytelnik znajdzie dowody na to, że pisarka jest mistrzynią słowa, potrafiącą budować przepiękne obrazy. Jeżeli lubisz piękne opowieści o ludzkich perypetiach wpisanych w burzliwą sytuację polityczną ubiegłego wieku, tajemniczą więź łączącą nas z przyrodą, a także szukasz czegoś ambitniejszego do poczytania, Pod słońcem jest właśnie dla Ciebie.
Jednak to mi nie wystarczy. Gdy czytałem Małe Grozy miałem wypieki na policzkach
i wiedziałem, że wrócę do powieści Staniszewskiego. W przypadku Pod słońcem, po prostu nudziłem się. Aby
przetrwać podzieliłem lekturę na etapy – każdego dnia czytałem około 100 stron.
Pod słońcem – o
czym jest ta książka?
Bohaterami Pod słońcem są Misza i Miłka, którzy rozpoczynają wspólne życie na podlaskiej wsi. Są nauczycielami. Wszechwiedzący narrator przeprowadza czytelnika przez historię owej rodziny, aż do śmierci małżonków. Wokół nich żyją inni, których losy wplatają się w codzienność Miłki i Miszy. Im też poświęcone są obszerne fragmenty Pod słońcem. Fiedorczuk dorzuca do wspomnianego Podlasia inne miejsca: Ural, okolice Warszawy, Sarajewo. W tle przewija się postać Ludwika Zamenhoffa, a dokładniej mówiąc jego koncepcji esperanto.
W Pod słońcem ważną
rolę pełni przyroda. To ona sprawuje kontrolę nad wszystkim, wyznacza tryb
życia, żywi i chroni. Można śmiało
określić ją jako bohatera książki, A fragmenty opisujące naturę, jako najciekawsze
w powieści Fiedorczuk. Bowiem, to właśnie w nich objawia się mistrzowski talent
pisarki.
Pod słońcem –
ocena
Mocne 6, daję za wspomniane władanie słowem. Podwyższam o 1,
za to, że udało mi się jednak przeczytać całość, nie zniechęciłem się do końca powieścią
Fiedorczuk. Jednak wiem, że na pewno do tej książki nie wrócę.
Moja ocena 7/10
Julia Fiedorczuk, Pod słońcem, Wydawnictwo Literackie, 2020
Dziękuję Wydawnictwu Literackiemu za podesłanie książki.
Małe Grozy to książka, która nieźle namiesza na rynku
wydawniczym. Jestem przekonany, że Łukasz Staniszewski zgarnie za nią kilka
zacnych nagród. Jego mikropowieść pod względem literackim jest nadzwyczajna i
wciąga niczym piękno terenów Warmii.
Małe Grozy to połączenie realizmu magicznego, takiego
jaki zaprezentowali Oz w Dotknij wiatru, dotknij wody, czy Marquez w
swoich powieściach i opowiadaniach, z tym co zrobił Schulz w Sklepach cynamonowych.
Proza ostatniego z wymienionych jest niezwykle bliska treści mikropowieści
Staniszewskiego. Małe Grozy kryją podobną rzeczywistość zmitologizowaną,
tak często oniryczną. Proza Schulza
wiąże się też z pojęciem „małej ojczyzny”. To również silnie łączy dzieło
Staniszewskiego z prozą mistrza z Drohobycza.
Małe Grozy – najwyższej klasy realizm magiczny w polskim
wydaniu
Lektura Małych Gróz przywołała w mej pamięci jeszcze
jedno wspomnienie – uczucie, które towarzyszyło mi, gdy po raz pierwszy
oglądałem Amarcord. Staniszewski, podobnie jak Fellini, ukazuje historię
mieszkańców prowincji, mających pewne pragnienia i aspiracje oraz oryginalne
spojrzenie na świat. Nic dziwnego, przecież żyją w niezwykłym miejscu.
Spójrzmy jak Staniszewski opisuje Warmię:
Warmia jestskalistą wyspą zawieszoną w powietrzu na sznurach wyplatanych z traw i wyschniętych zbóż. Tkwi w przestrzeni pomiędzy Niebem a Piekłem. Silne wiatry, które wieją tu dość często, targają wyspą raz w górę, raz w dół. Ale częściej w dół, zanurzając ją na chwilę w otchłani Grzechu. Sznury jednak nie pozwalają polecieć za daleko, zawracając zaraz Warmię w kierunku Pomiędzy.
Właśnie na tym obszarze leżą tytułowe Małe Grozy. Wieś
niezwykła, bo powstała w bardzo przykrych okolicznościach. Wydarzeniem leżącym
u podstaw jej genezy była zaraza, która wybuchła we wsi Duże Grozy. Miejsce, w
którym odnajdywane są kości olbrzymów, w lesie żyją demony, duchy, a natura
jednoczy się z człowiekiem w magiczny sposób, nie tylko duchowy, ale i cielesny.
Mieszkańcy są tak samo niezwykli. Są to ludzie, którzy
wyciągają perły z dna oka, przepowiadają przyszłość, pędzą agrestówkę z kurzych
odchodów, czy też piją z drewnianych kubków rumianek, by widzieć zmarłych. Jest
ich cała plejada. To właśnie ich życie jest tematem książki, której rozdziały
można potraktować jako oddzielne opowiadania. Jednak nie radzę czytać ich na
wyrywki. Zachowanie kolejności lektury jest tu pożądane.
Małe Grozy – kwestia czasu
Na szczególną uwagę zasługuje w Małych Grozach kwestia czasu. Na terenie Warmii płynie normalnie, do przodu. Dzięki temu istnieją pory roku i mijają lata. Jest on bardzo zależy od ludzi, a oni od niego. Wyznacza im porę umierania i rodzenia:
Maj na Warmii jest czasem ostatecznego zwycięstwa.
Starców i chorych dawno już nie ma. Odeszli w czasach ciemności i zimna, nie wierząc, że jeszcze coś w ich życiu mogłoby się odmienić.
Każdy pisklak w gnieździe i najmniejsze źdźbło trawy krzyczy: Jestem z wami! Świat cieszy się z dobrej nowiny. Kobietom w Małych Grozach dopiero zaokrąglają się brzuchy, pamiątki po nudzie długich zimowych nocy przykrytych pierzyną.
Jednak ludzie potrafią go kontrolować. Wystarczy tylko, że starcy zamieszkujący Małe Grozy nie chcą umierać.
Aby ocalić swoje życie w dość umiejętny, bardzo rzeczowy sposób, wymuszają cofniecie
czasu, a dodatkowo powodują, że na
księżycu pojawiły się kratery.
Czas to również pewien wyznacznik, tego co przemija, nie
tylko życia ludzkiego. Na jego osi zapisane są zdarzenia, gdy nie istniały Małe
Grozy, a po ziemi chodziły olbrzymy i pływały gigantyczne ryby. Jednak nie dla
wszystkich płynie on jednakowo. Co więcej da się zauważyć, że ma wpływ na to co
dzieje się między żywymi i zmarłymi.
Czas również tyczy się Boga. Twórca rzeczywistości podlega
również prawidłom przemijających dni. Podobnie jak ludzie był kiedyś młody, a
do tego zakochał się. Oczywiście jest wszechobecny, słuchający modlitw
mieszkańców wsi, ale podlega tak jak oni przemijającym dniom.
Małe Grozy – miłość
Dużą uwagę skupia Staniszewski na miłości. W Małych
Grozach jest ona najczęściej tą fizyczną, płynącą z pożądania i potrzeby
kopulacji. Niekoniecznie musi być ona pomiędzy samymi ludźmi. Czasami mieszkańcy
wsi szukają jej w naturze, świecie demonów i duchów, a nawet w rzeczach
martwych. Przykładem ostatniego jest, przedstawiona w jakże oryginalny
sposób, relacja pomiędzy młodą
dziewczyną a strachem na wróble, który na widok kobiecych piersi płacze w
milczeniu.
Mikropowieść opowiada też o miłości platonicznej. Są bowiem
między mieszkańcami tacy jak święty Macieja. Mężczyzna mówi, że tylko raz miał
kobietę. Umówił się z nią, lecz nie doszło do spotkania, bowiem kobieta zginęła
w wypadku. Nie stanowiło to przeszkody dla Maciei, który rozmyślał nad tym jak
wspaniałą kobietą byłą jego niedoszła partnerka.
Małe Grozy – ocena
Łukasz Staniszewski pojawił się na rynku z dziełem, którego
po prostu mu zazdroszczę. Fajnie mieć taki debiut. Jego mikropowieść, powtórzę
to raz jeszcze, na pewno zgarnie kilka zacnych nagród.
Gorąco polecam i oceniam na najwyższą ocenę.
Ocena: 10/10
Łukasz Staniszewski, Małe Grozy, Wydawnictwo Literackie, 2020
Książkę otrzymałem od Wydawnictwa Literackiego. Dziękuję!
Większość ludzi jest lewopółkulowcami, czyli posługuje się
częściej lewą półkulą mózgu. Ta część naszego
wewnętrznego komputera odpowiedzialna jest za mowę, zdolności matematyczne i logiczne
myślenie, liczenie, szeregowanie. Świat jest stworzony pod lewopółkulowców – ułożone
testy w szkole, zorganizowana praca, czy też sposób funkcjonowania
społeczeństwa.
Pojawia się jednak problem. W świetnie zorganizowanej grupie
ludzi pojawiają się jednostki, które nie potrafią przystosować się do
określonych reguł. Dziwacy, którzy na odwrót rozwiązują zadania, wypowiadają treści,
jakby wyjęte z tomiku poezji, maniakalnie oddani jakiemuś hobby, czy też zwracający
uwagę swoim zachowaniem. To prawopółkulowcy, czyli ludzie wykorzystujący w
większości prawą, odpowiedzialną za kreatywność półkulę.
O tych ostatnich jest Jak mniej myśleć. Właściwie
publikacja Christel Petitcollin kierowana jest właśnie do nich, osób, które nie
tylko mają w głowie setki myśli i wszystko analizują, ale też nie są rozumiani
przez otoczenie.
Jak mniej myśleć? – poznaj odpowiedź
Bycie nadwrażliwcem jest sporym kłopotem. Nadwydajność
mentalna powoduje, że każdą sytuację analizuje się na różne sposoby. Odbija się
to na zdrowiu i życiu osobistym. Kłopoty ze snem, ciągłe poczucie „przegrzanego
mózgu”, czy też otrzymanie od otoczenia łatki „innego niż reszta”, to tylko czubek
góry lodowej problemów, z którą borykają się takie osoby.
Książka Christel Petitcollin ma za zadanie im pomóc.
Publikacja Jak myśleć mniej podzielona jest na trzy części.
W pierwszej autorka opowiada o nadwrażliwości i wzmożonej aktywności umysłu, w
drugiej o idealizmie oraz autentycznym niedostosowaniu do większości ludzi, a w
trzeciej daje wskazówki jak myśleć mniej. Szukający porad na uporanie się z
nadmiarem myśli nie mogą rozpoczynać publikacji od ostatniej partii książki.
Bowiem dwie pierwsze są niezbędne do zrozumienia tego, o czym Christel
Petitcollin pisze w najważniejszej
części.
Jak mniej myśleć – do kogo skierowana jest książka plus
ocena
Czy warto sięgnąć po Jak myśleć mniej? Na pewno warto.
Uzmysławia ona, że osób korzystających więcej z prawej półkuli jest na tym
świecie sporo. Daje też wsparcie i uczy jak zaakceptować samego siebie z owymi…
No właśnie, chciałoby się napisać trudnościami, jednak Christel Petitcollin
przekonuje, że osoby nadwrażliwe nie mają żadnych kłopotów. Największym kłopotem
jest brak zrozumienia ze strony lewopółkulowców, nie potrafiących wyobrazić
sobie, że można myśleć inaczej.
Ocena: 8/10
Christel Petitcollin, Jak mniej myśleć,Feeria, 2019
Z wielką niepewnością przyjąłem informację o pojawieniu się
na rynku książki Jak nie spieprzyć życia
swojemu dziecku. Do tej pory Mikołaj Marcela był dla mnie specjalistą od
potworów i autorem książek dla dzieci. Co więcej, nauczycielem akademickim. Dlatego
wiadomość o książce opowiadającej o wychowaniu dziecka, przyjąłem bardzo
sceptycznie.
Jednak warto było dać jej szansę. To nie jest kolejna
pozycja, w której autor tylko narzeka na poziom edukacji. Jak nie spieprzyć życia swojemu dziecku to wskazówki jak naprawić
zepsuty system.
Jak nie spieprzyć
życia swojemu dziecku – no właśnie, jak?
Nie obyło się bez teoretyzowania. Taka już rola poradników. Jednak jest podręcznikowa wiedza podana w
sposób minimalistyczny. Większość publikacji stanowią przykłady, które
pozwalają zrozumieć zamierzenia autora. Marcela czerpie je z systemów edukacji,
które sprawdzają się w innych państwach. Odpowiada na pytanie: czy aby na pewno
są one skuteczne? Odpowiedź w książce.
Mikołaj Marcela pokazuje też na własnym przykładzie,
odwołując się do zachowań swoich rodziców, co powinno „otrzymać” dziecko w
rodzinnym domu. Nie chodzi tu o wydawanie pieniędzy na kolejne zachcianki i
szereg zajęć pozalekcyjnych, ale o pewne podejście, sposób myślenia opiekunów.
Jest on najważniejszy.
Z całości wynika pewien obraz – konieczności indywidualnego
podejścia do każdego dziecka. Czy jest to możliwe do zrealizowania? Uważam, że
w szkole na pewno nie. Wszystko przez system edukacji, którego zmianę postuluje Marcela. To beton,
którego nie można przekształcić, dopóki w głowach osób rządzących naszym krajem
nie zajdą diametralne zmiany. Tyle w temacie.
A w domu? Przecież w nim zaczyna się wszystko, co związane z
wychowaniem. Myślę, że również tu należy udzielić negatywnej odpowiedzi. Po
pierwsze, dorośli tak bardzo ukorzenili w sobie model szkoły pruskiej
kształcącej dzieci, o której pisze autor, że nie potrafią od niego uciec. Książka
Mikołaja Marceli na pewno trafi do wielu z nich, co wiąże się z szansą, że choć
kilka procent spróbuje inaczej spojrzeć na wychowanie swoich pociech. Po
drugie, szkoła szkołą, lecz wysyłanie dziecka na szereg dodatkowych zajęć
często wypływa z przekonań, które tkwią w głowach dorosłych goniących za
pieniądzem. Powielają kalkę – skoro ja sobie radzę w taki sposób, to i ono musi
iść tą drogą. Przykre, ale prawdziwe.
Jak nie spieprzyć życia swojemu dziecku – do kogo kierowana
jest ta książka?
No właśnie? Tytuł sugeruje rodziców i opiekunów. Jednak Jak nie spieprzyć życia swojemu dziecku
skierowana jest do każdej osoby, odpowiedzialnej za wychowanie najmłodszych.
Czyta się szybko. Jednak radzę podzielić pozycję na kilka podejść.
Najlepiej czytać po rozdziale, stawiając na wnikliwą analizę treści i dając
sobie czas na przemyślenia.
Gorąco polecam.
Ocena 9/10
Mikotaj Marcela, Jak nie spieprzyć życia swojemu dziecku. Wszystko, co możesz zrobić, żeby edukacja miała sens, Wydawnictwo Muza S.A., 2020
Dziękuję autorowi i wydawnictwu za przesłanie książki.
Książkę Wojna w kanałach.
Podziemna walka Warszawy rozpocząłem w czerwcu, gdy musiałem spędzić
tydzień w szpitalu. Pierwsze rozdziały pochłonąłem błyskawicznie. Lepsze to było
od wpatrywania się w sufit podczas czekania na kolejne badania. I nagle, tuż
przed przekroczeniem połowy objętości książki, opanowała mnie niemoc czytelnicza. To
co było ciekawe, przestało absorbować. Pozostało mi wpatrywanie się w sufit.
Czy to znaczy, że Sebastian Pawlina przyłożył się tylko do
początku książki Wojna w kanałach.
Podziemna walka Warszawy? Czy udało mi się dobrnąć do ostatniej strony?
Odpowiedzi znajdują się poniżej.
Wojna w
kanałach. Podziemna walka Warszawy – bohaterowie tacy jak my
Warszawskie kanały są tematem książki Pawliny. Publikację
rozpoczyna ciekawa geneza powstania warszawskiego systemu odprowadzania
nieczystości. Następnie czytelnik poznaje pierwsze przejścia śmiałków kanałami,
wykorzystanie ich w przemieszczaniu się żołnierzy i ludności cywilnej w trakcie
rozpoczęcia powstańczych walk, aż do zamieniania podziemnych przesmyków w drogę
ucieczki.
W powyższe wpisani są ludzie, tacy jak my, zmuszeni do
bohaterskiej walki o wolność. Za pomocą kanałów przemieszczają się oni z
rozkazami oraz informacjami od dowództwa lub próbują uratować życie. Pawlina
opisuje, a także przytacza relacje świadków, iż piekło wojny, która toczyła się
na powierzchni, czasami było lżejsze niż to, gdy znalazło się w kanałach.
Wojna w
kanałach pokazuje, że aby wejść do środka trzeba było odznaczać się odwagą,
lecz tylko osoby odznaczające się niebywałym męstwem mogły opuścić podziemny
system bez uszczerbku na zdrowiu. Bowiem ciemność i kiepskie warunki
utrudniające przemieszczanie umiały złamać nawet najsilniejsze charaktery.
Pawlina kilkukrotnie opisuje sytuacje, gdy zaprawieni w walce z okupantem
mężczyźni dosłownie wymiękli podczas godzinnych wędrówek w ciemności.
Wojna w
kanałach. Podziemna walka Warszawy – książka godna uwagi
Widać, że autor wykonał niesamowitą robotę. Wojna w kanałach to przede
wszystkim świetnie opowiedziana historia Powstania Warszawskiego. Język Pawliny
czasami przypomina storytellerów, snujących gawędy o heroicznych czynach, z tą
różnicą, że autor książki nie dorzuca do swojej historii nic od siebie. Wszystko
jest prawdziwe. A do tego poparte fragmentami wypowiedzi powstańców.
Treść dopełniają fotografie. Oddają one klimat opisywanych chwil,
pomagają czytelnikowi zrozumieć grozę nierównej walki, a także wyjaśniają jak
wyglądały opisywane przez Pawlinę postacie.
Całość robi wrażenie, ale….
Jak dla mnie jest za długa. Wojnę
w kanałach skończyłem, ale po trzech podejściach. Być może ma wpływ na to
sytuacja, że nie jestem historykiem, a zamiast literatury faktu wole wybrać
fikcję.Jednak jestem przekonany, że miłośnicy tematów związanych z II Wojną
Światową oraz Warszawą w czasie wojny i okupacji będą zachwyceni książką
Pawliny.
Moja ocena: 7,5/10
Sebastian
Pawlina, Wojna w kanałach. Podziemna
walka Warszawy, Wydawnictwo Znak, 2019
Dziękuję Wydawnictwu Znak za podesłanie egzemplarza.
Munin, Merlina, Erin, Rocky, Jubileusz II, Gripp II, Harris oraz on – Christopher Skaife, strażnik kruków w londyńskiej Tower. Każde z nich ma inny charakter, zwyczaje oraz upodobania. Różnią się też tym, że wymieniona siódemka to ptaki, a ostatni jest ich opiekunem. Relacja pomiędzy nimi nabiera czasami cech komicznych, czasami stwarza zagrożenie dla zdrowia lub życia. I właśnie owo codzienne obcowanie człowieka i skrzydlatych osobowości jest głównym tematem książki Strażnik kruków.
https://www.instagram.com/p/BxKXFHUhon1/
Czy przyjaźń z krukami jest możliwa? Nie do końca, odpowiada
strażnik kruków w swojej prawie 300 stronicowej relacji.
Strażnik kruków – coś więcej niż opowieść o ptakach
Kiedy kruki znikną z Tower, wtedy twierdza upadnie, a wraz z nią Anglia. Tak głosi legenda. Ponieważ Anglicy nie chcą sprawdzić owej zależności, powierzyli ptaki powołanemu specjalnie do tej funkcji królewskiemu strażnikowi. Obecnie tę rolę pełni w twierdzy autor książki Strażnik kruków.
Christopher Skaife nie spodziewał się, że będzie opiekował
się siódemką ptaków. W młodości nie był potulną osobą, szukał przygód. I jedną
z takich było wstąpienie do wojska. Dwadzieścia pięć lat służby pozwoliło mu na
zwiedzenie świata. Później poznał kruki.
Obecnie opiekuje się nimi, czuwa nad pracą zespołu osób, które mu pomagają, a także oprowadza wycieczki. Same ptaki stwarzają mu mnóstwo wyzwań. Oprócz karmienia skrzydlatych podopiecznych, musi łapać uciekinierów i dbać o komfort ich życia w Tower. A kruki to ptaki wymagające, których hodowla wymaga dbania o najmniejsze szczegóły, na przykład należy wypuszczać je w określonej kolejności. Krótko mówiąc, nie nudzi się, co zaznacza wielokrotnie na kartach swojej książki.
W to wszystko wpisane jest jego codzienne życie prywatne– Christopher
Skaife mieszka, tak jak inni strażnicy, w Tower. Łączy się ono z obowiązkami
zawodowymi, a taka mieszanka często okazuje się wybuchową, na przykład gdy
mężczyzna zamiast iść na randkę z żoną musi uganiać się za skrzydlatym
uciekinierem.
Strażnik kruków – czy można oswoić ptaki?
Książka Strażnik kruków pokazuje relację pomiędzy człowiekiem a ptakami, z którymi można się zaprzyjaźnić, ale nie da się ich do końca oswoić. Kruki mimo, że same łączą się w pary, nie przepadają za towarzystwem.
Publikacja ma również na celu ocieplenie wizerunku stworzeń. Pokazuje, że są one inne niż wmówili nam na przestrzeni wieków starożytni, ludzie średniowiecza, renesansu i kolejnych epok. Bowiem kruk to ptak odznaczający się bystrością, pamięcią, okazujący uczucia tak bardzo podobne do ludzkich.
Strażnik kruków – ocena
Książka Skaife jest dobrym początkiem do zdobycia informacji
na temat kruków. Na jej końcu czytelnik znajdzie spis rozwijającej temat
literatury. Warto do niej zajrzeć.
Strażnik kruków jest wart polecenia nie tylko w
formie papierowej, ale też i elektronicznej. Pod adresem https://www.instagram.com/ravenmaster1/
znajduje się instagramowy profil Skaife, na którym zobaczymy codzienną relację strażnika
i jego podopiecznych.
Ocena: 8,5/10
Christopher Skaife, Strażnik kruków, Wydawnictwo Znak, 2019
Plan był taki, przeczytać Środki transportu Magdaleny Kicińskiej w pociągu z Białegostoku do Warszawy, ewentualnie skończyć w metrze na Imielin. Nie udało się. Po przeczytaniu czterech wierszy odłożyłem książkę do torby. Ponownie wróciłem do tomiku tydzień później. Korzystając z nadejścia wiosny, usiadłem na parkowej ławce i zacząłem czytać. Wówczas wiersze „zaskoczyły”.
Dlaczego nie udało się im to za pierwszym razem? Miałem inne oczekiwania, co do tekstów Kicińskiej, którą znałem jako autorkę innej książki. Tkwiłem w błędzie, bo Pani Stefa Kicińskiej to reportaż, a tu do czynienia miałem z poezją. Dopiero jak uświadomiłem sobie, że należy spróbować przestać widzieć w Kicińskiej dziennikarkę, Środki transportu zyskały pewne walory.
Środki transportu –
wiersze Kicińskiej
Nie wszystkie wiersze z tego tomiku przypadły mi do gustu.
Nieliczne wywołały na mej twarzy zdziwioną minę, a w głowie pytanie: co autorka miała na myśli?. Na
szczęście, nieliczne.
Poetycka twórczość Magdaleny Kicińskiej ma coś w sobie wyjątkowego. Najlepiej pasuje tu określenie „prawdziwość”. Zawierające ją utwory to wiersze o tematyce związanej z miłością, uczuciem do drugiej osoby sposobami komunikacji interpersonalnej oraz utwory dotyczące obserwacji otaczającej podmiot rzeczywistości. Pozostają na długo w pamięci.
Kicińska, pisząc o uczuciu do drugiej osoby, robi to, mogę
śmiało powiedzieć, tak doskonale jak czołowe damy polskiej poezji – moim
zdaniem, gdyby Poświatowska i Świrszczyńska żyły w 2019 roku, pisałyby
podobnie. Miłość u Kicińskiej to coś, co trudno znaleźć. Próbuje odkryć ją w
nagości, sytuacjach dziejących się w łóżku (szczególnie po stosunku), jak też w
braku (fizycznym oraz duchowym) siebie nawzajem. Czy jej udaje się to?
Odczytuję, że nie.
Jakbym miał wybrać najlepszy z utworów o wspominanej
tematyce, bez zastanowienia wymieniłbym Rzym.
Zaraz po nim polecam *** jeszcze nie ma
północy, *** mała muszę iść, czy
też Handlarz.
Rzeczywistość w Środkach transportu skupia się na życiu w mieście, ale czytelnik znajdzie tez teksty związane z naturą. To też czas wspomnień kisielu z tą usypaną na wierzchu skorupką cukru z dzieciństwa czy też burzonego budynku Universamu. Kicińska, mówią c o teraźniejszości i przeszłości, zwraca uwagę na detale. To one definiują jej myśli, budują w wyobraźni czytelnika określone obrazy. Bardzo mi się to podoba.
Kicińska ma wypracowany warsztat poetycki. Jej utwory wyróżniają się minimalizm języka, który może czasami razić wysublimowane gusta odbiorców. Jej poetyckości bliżej do utworów Piotra Macierzyńskiego, Krzysztofa Jaworskiego, czy Darka Foksa, niż do współczesnych klasyków z lektur szkolnych. Co by o niej nie pisać, jest oryginalna.
Środki transportu – ocena
Poezja to specyficzny twór. Na pewno mi ciężko się ją dziś czyta, ciężej niż 20-15 lat temu, kiedy sam „popełniałem wiersze”. Jednak Środki transportu są tomikiem, do którego na pewno wrócę – nie dziś, nie jutro, ale na pewno za kilka miesięcy. Powodem jest poszukiwanie i chęć analizy wspominanej „prawdziwości”.
Ocena: 8/10
Magdalena Kicińska, Środki transportu,Wydawnictwo Literackie, 2019
Dziękuje Wydawnictwu Literackiemu za podesłanie książki