Skoro lubisz gry komputerowe, dlaczego nie grasz w czołgi? często pytali mnie znajomi, próbując przekonać mnie, że pojedynki w World of Tanks to jedne z najlepszych sposobów na spędzanie wolnego czasu. Kilka razy zalogowałem się do gry, ale nie połknąłem bakcyla czołgisty. Sytuacja zmieniła się w minionym tygodniu, kiedy to wybrałem się do kina na Furię.
Jeden seans wystarczył bym zakochał się w czołgach!
Dołączam do grona widzów porównujących Furię do gry komputerowej. Jednej wielkiej rozgrywki, podzielonej na misje, w której każdy ruch gąsienicy czołgu decyduje o życiu członków załogi. Wszystko wypełnione jest po brzegi gigantyczną dawką akcji i napięcia.
Historia opowiedziana przez Davida Ayera jest banalnie prosta. Oto do doświadczonej załogi czołgu M4 Sherman zostaje przydzielony młody żołnierz (pierwszorzędna rola Logana Lermana ). Pod okiem dowódcy (którego gra Brad Pitt) i nowych kompanów (Shia LaBeouf, Michael Peña, Jon Bernthal, Jim Parrack), przechodzi wojenną szkołę życia. Uczy się między innymi zabijania, odpowiedzialności za współwalczących, doświadcza straty bliskiej osoby, a także przekracza granicę pomiędzy tchórzostwem a bohaterstwem.
Jeżeli wybierasz się na ten film, bo lubisz w niedzielne poranki obejrzeć odcinek Czterech pancernych i psa, zrezygnuj. Jeżeli podobał Ci się Szeregowiec Ryan, na pewno uznasz Furię za film godny uwagi. To prawdziwe wojenne kino. Jest brudno, szaro i krwawo. W przedstawionym świecie nie ma czasu na patetyczne dyskusje, tu trzeba tylko przeżyć – a więc zabijać. Oczywiście, bohaterowie oprócz wydawania rozkazów, rozmawiają ze sobą, ale jest to męska komunikacja – pozbawiona uczuć i lekkości.
Holokaust, eksperymenty na więźniach i bestialskie pomysły nazistowskich oprawców, to tematy znane w mniejszym (za sprawą edukacji szkolnej) lub większym (dotyczy osób zainteresowanych okresem II Wojny Światowej) stopniu polskiemu odbiorcy. Nawet gdyby chciał, nie może o nich zapomnieć. Wciąż przewijają się w postaci Auschwitz, Majdanka, Treblinki, wspomnieniach wciąż żyjącego pokolenia dziadków oraz rodziców. A jak wygląda wiedza o rozliczeniu katów? Z tym jest gorzej.
Wiemy o procesach w Norymberdze, świadomi jesteśmy tego, że wielu zbrodniarzy próbowało uniknąć kary uciekając do Ameryki Południowej. Dużą rolę odegrały tu filmy. Chłopcy z Brazylii, rewelacyjny Wszystkie odloty Cheyenne`a, czy też słynny Maratończyk uświadomiły społeczeństwo, że poszukiwania nazistów wciąż trwają. I na tym kończy się wiedza większości odbiorców.
Dlatego dobrze, że książki takie jak Doktor śmierć pojawiają się na rynku. Pozwalają lepiej zapoznać się z tematem, ocalają pamięć o ofiarach i przestrzegają przed ponownym popełnieniem bestialskiego mordu.
Doktor śmierć to publikacja o tym, co się wydarzyło po zakończeniu wojny, o sytuacji politycznej, łowcach nazistów, narodach Niemców i Żydów, a także o jednostkach próbujących uporać się z piętnem Holokaustu.
Głównym tematem jest tropienie Ariberta Heima, lekarza z Mauthausen-Gusen. Odznaczył się on wielkim okrucieństwem, między innymi wycinając organy żywym osobom, uśmiercając zastrzykiem z benzyny w serce. Od innych zbrodniarzy wyróżnia go lekarskie podejście. Gdy jego koledzy po fachu swoje czyny tłumaczyli eksperymentami na rzecz rozwoju medycyny, Heim mordował dla własnej przyjemności. Sadysta, według relacji świadków, gdy się nudził, składał zamówienie w postaci dostarczenia do swego gabinetu kilkudziesięciu osób. Tuż po wojnie, w pomyślnych dla niego okolicznościach, udało mu się uniknąć kary. Mało tego, ożenił się i dalej pracował w zawodzie lekarza, a także był osobą publiczną – utalentowanym hokeistą. Mimo wszystko pamięć o popełnionych przez niego zbrodniach przetrwała i popchnęła śledczych do poszukiwań. Heim ukrył się w Egipcie, zmieniając imię i nazwisko oraz przechodząc na islam. Tam też zmarł.
Samo śledztwo było przeprowadzone nieudolnie. Popełniono mnóstwo błędów. A co najgorsze, gdyby nie „pewien świadek”, informacja o śmierci Heima nie trafiłaby do opinii publicznej do dnia dzisiejszego. Co robił po wojnie zbrodniarz, kim był informator, jaką wielką rolę w śledztwie spełniła pewna nieruchomość, tego dowiedzą się czytelnicy książki.
Aribert Heim
Historia polowania na Ariberta Heima łączy się, jak napisałem powyżej, z sytuacją jaka panowała po wojnie. Wielu zbrodniarzy wyszło na wolność korzystając z błędów prawa ustanowionego przez zwycięzców wojny. Tak samo było w przypadku lekarza z Mauthausen-Gusen. Doktor śmierć przestał być jeńcem wojennym, bo Amerykanom skończył się czas na przetrzymywanie nazistów w obozie, a wywiady o przeszłości więźniów charakteryzowały się zupełnym brakiem profesjonalizmu. Nie lepiej było w kolejnych dziesięcioleciach. Po procesach nazistów, naród Niemiecki miał dosyć obwiniania go o zbrodnie popełnione przez jednostki, słowo Holocaust nie funkcjonowało w języku, a młodzi Niemcy nie uczyli się o zbrodniach popełnionych przez rodziców. Nie lepsze było podejście innych narodów do schedy po czasie Zagłady. Na przykład, przedstawiciele władz Izraela z niechęcią wybrały się do Ameryki Południowej po Adolfa Eichmanna, pomysłodawcę i wykonawcę planu ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej. Mimo, że otrzymały dokładne informacje gdzie jest zbrodniarz, dopiero po interwencji łowcy nazistów, zdecydowały się na uprowadzenie Eichmanna.
Temat osób poszukujących nazistów został ograniczony do kilku osób. Najwięcej informacji zostało przedstawionych o tym najsłynniejszym, Szymonie Wiesenthalu. Ale w jaki sposób! Czytając Doktora Śmierć czuje się jakby to były postaci stworzone przez Forsytha. To typowi twardziele z poczuciem misji. Są nieustępliwi, za wszelką cenę dążący do celu, pragnący rozliczenia za krzywdę niewinnych.
Ostatnią z najważniejszych płaszczyzn zarysowanych w książce jest sytuacja jednostek należących do rodziny nazisty. Muszą się one uporać z faktami. To osoby o różnym podejściu. Jedne nie akceptują i potępiają całkowicie postać, inne próbują wytłumaczyć postępowanie zbrodniarza i szukają dowodów na uniewinnienie.
Książka napisana jest łatwym językiem i szybko się ją czyta. Stworzona została z myślą o współczesnym czytelniku. Świadczy o tym forma wydania: format, wielkość czcionniki oraz krótkie rozdziały. Jednak wymienione cechy niech nie zmylą miłośników literatury faktu. To również książka dla nich. Mnóstwo w niej dat, opisów wydarzeń i prób ich interpretacji.
O tym jak wiele pracy włożyli w ukazanie się publikacji autorzy, dziennikarze z New York Timesa, możemy wyczytać w Podziękowaniach wieńczących książkę. Oprócz wyprawy do Egiptu, podróży po Niemczech i Austrii, przeżywali chwile niczym opisywani przez nich śledczy. „Drążąc temat” trafiali do członków rodzin, znajomych Heima, spędzali czas w archiwach i bibliotekach, a także brali udział w prawdziwych przygodach takich jak: uwięzienie w egipskim areszcie, czy też transport i przechowywanie starej aktówki Heima. Myślę, że ich praca może stanowić doskonały materiał na nową książkę. Kto wie, może kiedyś taką napiszą.
Ocena: 9/10
Nicholas Kulish, Souad Mekhennet Doktor śmierć, PWN, 2014
Książkę otrzymałem od Wydawnictwa Black Publishing. Dziękuję bardzo!
O filmach Davida Finchera ciężko jest mi wypowiadać się obiektywnie. Lubię go od Obcego 3. Dlatego ograniczę się tylko do stwierdzenia, że znów wyreżyserował doskonałą historię. Dwie i pół godziny ekranizacji powieści Gillian Flynn minęły jak kilka minut. Perfekcyjnie opowiedziana historia!
Pewnego lipcowego dnia, dokładnie w piątą rocznicę ślubu, Nick Dunne (Ben Affleck) wchodzi do Baru (nazwa knajpy), rozmawia z siostrą bliźniaczką(Carrie Coon) i wraca do domu, w którym znajduje przewrócony stolik z rozbitym szklanym blatem. Zaczyna chodzić po domu, wykrzykując imię żony (Rosamund Pike). Następnie zjawia się policja wezwana w sprawie zaginięcia kobiety. Tak właśnie rozpoczyna się Zaginiona dziewczyna.
To co się dzieje w kolejnych minutach, a następnie godzinach jest powiązane ze sobą. Podobnie jak inni autorzy tekstów na temat nowego filmu Finchera, nie zamierzam zamieszczać spoilerów. Mogę jednak obiecać, że osoby żądne dobrego thrilleru, powinny opuścić salę kinową usatysfakcjonowane.
Zapoznając się z recenzjami zamieszczonymi w sieci spotykałem się z określeniami Zaginionej dziewczyny jako rasowego thilleru, potem przeradzającego się w satyrę na małżeństwo, media i prowincjonalną amerykańską obyczajowość (wyborcza.pl), czy też studium drogi, którą kochający się małżonkowie przebywają, by zamienić się w swoich najgorszych wrogów. (onet.pl) Zgadzam się z powyższymi opiniami. Chciałbym dorzuć do nich jeszcze jedną. W filmie Finchera jest ukryta jest jeszcze jedna analiza. To również opowieść o skutkach dobrego wychowania.
Główny bohater wypowiada w filmie kwestię o tym, że od dziecka był uczony, by zawsze być miłym do innych i zachowywać się jak gentelman. Moim zdaniem to właśnie pchnęło go do pewnych zachowań, o których dowiadujemy się w trakcie filmu i ostatecznej decyzji wieńczącej Zaginioną dziewczynę.
Warto zwrócić uwagę na dwie rzeczy. Pierwszą jest zabawa ujęciami. Fincher zadbał o ucztę dla oka. Moim zdaniem, są o wiele ciekawsze (bardziej artystyczne) niż te w uwielbianym przeze mnie Fight Clubie. Drugą jest warstwa dźwiękowa. Mam na myśli zarówno muzykę, za którą odpowiedzialny jest między innymi Trent Reznor, wokalista z Nine Inch Nails, jak też jeden z przerywników. Takiego odgłosu bicia serca jakie towarzyszy scenie pokazującej zdenerwowanego Afflecka dawno nie słyszałem.
Wracając do Raznora, to już trzeci film Finchera, w którym możemy usłyszeć kompozycje muzyka. O ile ścieżka dźwiękowa w Social Network nie przypadła mi do gustu, to utwory usłyszane w Dziewczynie z tatuażem i Zaginionej dziewczynie uznałem za bardzo interesujące.
Muzyka z ostatniego z wymienionych filmów znajduje się TUTAJ.
Napisanie kilku słów o tej książce traktuję jako spore wyzwanie. Lektura Udawajmy, że to się nie wydarzyło zajęła mi ponad dwa tygodnie i gdyby przedłużyła się o kolejne siedem dni, prawdopodobnie potrzebowałbym pomocy psychologa. Czytając powieść Jenny Lawson wpadałem w skrajności – od niepowstrzymanego śmiechu po szczere wkurzenie. To nie jest normalna książka.
Jednak daję jej najwyższą ocenę. Dlaczego? Bo naprawdę na nią zasługuje, i to taką z gigantycznym plusem.
Przeważnie prawdziwa autobiografia (podtytuł książki) Lawson jest opowieścią o skutkach dorastania w „zabitej dechami dziurze w Teksasie”, w środowisku dalekim od standardów normalności. Widoki rozjeżdżonych zwierząt, gotujących się ich głów, obawy przed pomysłami ojca (śmiało można powiedzieć o nim: maniak ze skłonnością do sadystycznych zachowań), nieudane relacje z rówieśnikami – to wszystko zaowocowało w dorosłym życiu bohaterki w postaci: stanów lękowych, nieodpowiedzialnego zachowania stanowiącego zagrożenie zdrowia i życia otaczających ją bliskich oraz fascynacją (odziedziczoną po ojcu) wypchanymi zwierzętami.
Jakub, przecież to książka dla dziewczyn. Ja też mam podobną logikę i sposób postępowania, jak te przedstawione w „Udawajmy, że to się nie wydarzyło” – usłyszałem od Wiolki, znajomej zdziwionej, że sięgnąłem po publikację. Możliwe, że miała rację. Książka Lawson to również opowieść o kobiecie, która zakochuje się, zakłada rodzinę i zaczyna w niej funkcjonować, kobiecych marzeniach i fascynacjach (innych niż wspomniane powyżej martwe krokodyle w pirackich strojach czy też przebrany łeb dzika). Istnieje duże prawdopodobieństwo, że do końca nie zrozumiałem owych fragmentów, bo nie jestem kobietą.
Trzecim wątkiem książki są wydarzenia związane z blogowaniem oraz pisarstwem. Blog Jenny Lawson jest popularną stroną w USA (http://thebloggess.com/). Czytelnik w Udawajmy, że to się nie wydarzyło znajdzie fragmenty opisujące kulisy powstawania wpisów, a także pozna uroki i ciemne strony bycia blogerem.
Największym atutem książki jest sposób narracji oraz jakość tłumaczenia. Wanda i Barbara Gadomskie Osoby przełożyły autobiografię Lawson w taki sposób, że czyta się ją jak treści na blogu autorki. Język jest łatwy, z lekkim nasyceniem wulgaryzmami, oddający charakter bohaterki. I do tego te wtrącenia, odniesienia do korektorki i wydawcy – są niegrzeczne, pretensjonalne, zawierające cząsteczki „sympatycznej łobuzerskośći” .
Autobiografia zyskuje wiarygodność w oczach czytelnika poprzez zamieszczenie zdjęć. Zasada ta jest zachowana w omawianej publikacji. Jest ich naprawdę dużo. Wszystkie z rodzinnego albumu, niedużych rozmiarów, ale jak znaczące! Wielokrotnie łapałem się na tym, że określałem opisywane wydarzenie za efekt kobiecej/pisarskiej wyobraźni, a za chwilę zaskoczony napotykałem na zdjęcie potwierdzające opisane wspomnienie.
Zdjęcie pochodzi z omawianej książki. Podpisane jest: „Dowody zdjęciowe na istnienie Rambo w surferskich spodenkach. Na zdjęciu widnieją również: czasopismo „Teen Beat” z Kirkiem Cameronem na okładce, płyty i kaseta VHS. Jakby lata osiemdziesiąte wyrzygały się u stóp tego szopa. Nawet gdybym chciała, nie wymyśliłabym tego.”
Książka jest na tyle interesująca, że przeczytam ją ponownie. A komu ją polecę? Na pewno wszystkim, którzy oczekują historii odbiegających od normalności, które są przeważnie prawdziwe.
Ocena 10/10
Jenny Lawson Udawajmy, że to sie nie wydarzyło, Black Publishing, 2014
Książkę otrzymałem od Wydawnictwa Black Publishing. Dziękuję bardzo!
Jestem osobą przekładającą hałas nad ciszę, stawiającą bałagan (uporządkowanie rzeczy po swojemu) nad pustą przestrzenią, zbierającą (liczba książek: nigdy nie policzyłem, wiem, że jest bardzo duża i wciąż rośnie; liczba gier [tylko tych na Steamie, z których tylko kilka było uruchomionych]: 83), którą przeraża obraz spokojnego i prostego życia. Dlatego bardzo ucieszyłem się z możliwości przedstawienia Minimalizmu po polsku Anny Mularczyk-Meyer.
Publikacja tak bardzo mi się spodobała, że zacząłem regularnie odwiedzać bloga autorki. Książka jest dopełnieniem treści wpisów ze strony. Znajduje się ona pod adresem: http://www.prostyblog.com/ Gorąco polecam to miejsce, a książkę…
Zanim ją ocenię, muszę napisać o trzech rzeczach związanych z Anna Mularczyk-Meyer i jej minimalistycznym podejściem do codzienności.
Autorka wielokrotnie zaznacza, że minimalizm nie jest dla każdego. Ona sama wybrała go z potrzeby serca, próbowała, modyfikowała, aż w końcu osiągnęła pełne zadowolenie. Tym samym osiągnęła coś, co jest marzeniem większości ludzi, znalazła sposób na życie. W tym miejscu, aż się prosi sparafrazować słowa internetowego klasyka: Została zwycięzcą!
Nawiązując do wypowiedzi innego klasyka, pochodzącego z mojego rodzinnego miasta, minimalizm przedstawiony przez autorkę to nie jest Nie będzie niczego!. To świadome pozbycie się rzeczy, które nie są potrzebne – ubrań, książek (tych nie potrafiłbym się pozbyć za żadne skarby), rezygnacja z kosztownych kolacji, a także zmiana pracy (na taką, która pozwoli zaoszczędzić więcej czasu dla siebie). Wszystko to należy zrobić z indywidualnym podejściem, bez przymusu, by nie żałować wyboru postawienia kroków ku nieznanemu.
Anna Mularczyk-Meyer stworzyła z jednej strony poradnik, z drugiej świetną historię ze szczęśliwym zakończeniem o współczesnym człowieku, który potrafił przeciwstawić się wszechobecnemu konsumpcjonizmowi. Co więcej, odkrył, że są wokół niego inni ludzie– żyjący w podobny sposób, ceniący te same wartości.
Dlatego też Minimalizm po polsku umieszczam pomiędzy niepoliczoną liczbą książek, dając jej wysoką ocenę. Czy jeszcze wrócę do publikacji? Myślę, że tak, bo jej treść pozostała w pamięci i przyciąga. Kto wie może wtedy zachwycę się minimalizmem i zacznę wprowadzać go w swoim życiu.
Ocena: 8/10
Anna Mularczyk-Meyer Minimalizm po polsku, Black Publishing, 2014
Książkę otrzymałem od Wydawnictwa Black Publishing. Dziękuję bardzo!
Opowiedzmy historię, w której Zła Czarownica jest pokrzywdzoną postacią , Jaś i Małgosia są profesjonalnymi łowcami wiedźm, a Myśliwy zamiast zabijać Królewnę Śnieżkę uczy ją sztuki wojny – na taki pomysł bardzo często wpadają twórcy filmów. Ani jedna z nowopowstałych interpretacji bajek, które znam z dzieciństwa, nie przypadła mi do gustu. Samo uzbrojenie po zęby bohatera albo próba zmienienia jego charakteru to za mało, bym przychylnie spojrzał na obraz.
Jednak trzy miesiące temu odkryłem wyjątkową interpretację, w której Wielki Zły Wilk współpracuje z Królewną Śnieżką, w jego mieszkaniu, na kanapie, leży z papierosem i puszką piwa jedna ze Świnek, Drwal jest zakapiorem z siekierą, a Bestia podejrzewa Piękną o zdradę. Nazywa się The Wolf Among Us i jest …
No właśnie, mam problem z klasyfikacją Wilka. Z jednej strony jest to gra komputerowa, ale z drugiej Wilk Pośród Nas jest filmem – kreskówką opartą na serii komiksów Baśnie (autorem scenariusza obrazkowej historii jest Bill Willingham). Obcowanie z tą hybrydą gatunków wygląda następująco: widz śledzi losy bohatera, co kilka minut otrzymuje opcję wyboru dialogu oraz czasami może posterować postacią. Całość podzielona jest na pięć odcinków – przejście/obejrzenie pojedynczego zajmuje około godziny.
Ogólnie wyszło, pisząc te słowa wciąż jestem zaskoczony, rewelacyjnie! Opowieść wciągnęła i dała mi satysfakcję porównywalną z przeczytaniem kryminału lub obejrzeniem filmu akcji.
Historia zaczyna się od brutalnego morderstwa popełnionego na jednej z postaci z Baśniogrodu. Sprawą zajmuje się Wielki Zły Wilk, któremu pomaga Śnieżka. Z epizodu na epizod, z minuty na minutę gry wszystko zaczyna wyglądać zupełnie inaczej niż przypuszczali na początku bohaterowie. Śledztwo się komplikuje, a ktoś zaczyna deptać detektywom po piętach.
Miejscem akcji jest Nowy Jork, tu bowiem skryli się uciekinierzy z bajek, a dokładniej jego przedmieścia. Przedstawiono je jako niebezpieczne, pełne zaułków, w których można zostać ciężko zranionym i barów przyciągających osoby o nieczystych intencjach. Wszystko to przeszyte jest ciekawą kreską rysownika, zmysłową grą kolorów (mnóstwo fioletu i ciemnych barw) oraz klimatyczną muzyką.
W The Wolf Among Us dużą rolę odgrywają decyzje podejmowane przez odbiorcę. To co Wilk powie napotkanym postaciom, jak postąpi w określonych sytuacjach, rzutuje na akcję w przyszłości. Jest to element niezwykle istotny, który angażuje gracza/widza i zmusza do myślenia.
No i na koniec kilka słów o postaci. Jak napisałem powyżej, są to uciekinierzy ze świata bajek. Odbiorca dowiaduje się o tym z kilku wypowiedzi, jednak odpowiedzi na pytania: kto? co? dlaczego?, są znane tylko czytelnikom komiksu. Uważam to za jedyny minus gry.
Większość bohaterów wygląda tak jak otaczający ich nowojorczycy, a to za sprawą zaklęć maskujących. Jednak część, posiadająca w bajkach moce, w określonych momentach może używać swoich fantastycznych zdolności – przystojny mężczyzna przemienia się w Bestię z Pięknej i Bestii, barmanka w trolla, a detektyw w wilkołaka i… o tym przekonają się osoby, które ukończą historię.
Komu polecam grę? Na pewno przypadnie do gustu wszystkim miłośnikom kryminalnych historii oraz horrorów i światów fantasy , a także tym osobom, które nie wierzą, że można zbudować na podstawie opowieści dla dzieci wciągającą historię przeznaczoną tylko dla pełnoletniego odbiorcy.
Nagroda Brytyjskiego Stowarzyszenia Autorów Powieści Kryminalnych oraz Edgar Award for Best Fact Crime to chyba najlepsza odpowiedź na pytanie: dlaczego warto przeczytać tę książkę. Północ w Pekinie to powieść, która urzeka, a jej budowa skojarzyła mi się ze… smacznym trzywarstwowym ciastem.
Na samym spodzie mamy mroczną tajemnicę. Ktoś zamordował córkę brytyjskiego konsula. Ciało zostało zmaltretowane i porzucone pod Lisią Wieżą, miejscem uważanym przez miejscowych jako niebezpieczne i nawiedzone przez duchy.
Drugą warstwą jest dochodzenie. Na początku nieudolne, w którym popełnione zostaje mnóstwo błędów. Prowadzą je przedstawiciele policji z Pekinu oraz Brytyjczycy. Mimo starań detektywa obcokrajowca, sprawa jest tuszowana, poszlaki niszczone, a świadkowie niedokładnie przesłuchiwani. Dlatego własne dochodzenie przeprowadza ojciec ofiary. I to właśnie ono doprowadza czytelnika do odkrycia prawdy „kto zabił”.
Ostatni poziom to Pekin w przededniu II wojny Światowej. Miejsce mające indywidualny charakter, zachwycające swoją różnorodnością. Obok biedoty mamy klasę bogatą, obcokrajowcy i ich zwyczaje są przeciwstawieni lokalnemu folklorowi, a światek przestępczy miesza się z przedstawicielami prawa.
W każdej warstwie znajdują się, niczym smaczne dodatki, krótkie wtrącenia, historie. Mają na celu urozmaicenie książki oraz pełnią rolę dopowiadającą szczegóły związane z losami bohaterów.
Całość literacko smakuje znakomicie.
Najbardziej szokujące jest jednak to, że owo morderstwo i dochodzenia miały miejsce, a wiele osób, pamiętających sprawę zabójstwa córki konsula, wciąż żyło podczas zbierania materiału.
Północ w Pekinie warto przeczytać, nawet dla samego poznania Kraju Środka w przedziwnym dla niego momencie historycznym. Kiedy to zanikał stary porządek, a jego miejsce zastępowała europejskość, kryjąca się pod różnymi postaciami. Wnikliwy czytelnik na pewno znajdzie w niej wiele cennych informacji.
Ocena: 8,5/10
Paul French Północ w Pekinie, Black Publishing, 2014
Książkę otrzymałem od Wydawnictwa Black Publishing. Dziękuję bardzo!
Istnieją książki, które pamięta się latami lub zapomina po kilku minutach, są też takie, po których przeczytaniu czytelnik czuje się zdezorientowany, jakby właśnie został wyrwany z innego świata. Do ostatniej grupy należy Kiedy zapadła cisza. Po zapoznaniu się z jej treścią, czułem się jakby ktoś obudził mnie ze snu wypełnionego po brzegi emocjami.
Jej autorem jest Jesse Ball, postać nieznana dotychczas polskiemu czytelnikowi, ale posiadająca na koncie kilka znaczących sukcesów – między innymi jego wiersze ukazały się w serii Najlepsza Poezja Amerykańska (The Best American Poetry 2006) oraz jest laureatem Paris Review Plimpton Prize.
Zanim zapadła cisza to historia opowiadająca o próbie dziennikarskiego śledztwa o tym, co stało się w 1977 roku, gdy w Japonii w krótkim okresie czasu zaginęło kilka osób, a następnie na komisariat zgłosił się mężczyzna z pisemnym przyznaniem się do winy. Kłopot w tym, że osoba przyznająca się do popełnienia czynu wciąż milczała.
W opisie wydawcy pojawiają się takie określenia: Trzymający w napięciu japoński kryminał, kafkowski kryminał, przerażający portret japońskiego społeczeństwa i systemu sprawiedliwości. Zgodzę się z wymienionymi. Jednak, moim zdaniem, trafniejszym opisem jest stwierdzenie: współczesne Jądro ciemności.
Jesse Ball zgrabnie, za pomocą różnych rodzajów narracji, łączy ze sobą wątki: kryminalny, miłosny oraz obyczajowy, tworząc niesamowitą opowieść. Czytelnik przechodząc przez poszczególne części powieści, zmierza w stronę wyjaśnienia zagadki, a jednocześnie przenika głębiej i głębiej w jądro ciemności. To co jest sednem opowieści, odkrytym wraz z zamknięciem ostatniej karty, przeraża i zmusza do myślenia.
Rolę conradowskiego Kurtza pełni tu Kakuzo. Moim zdaniem Jesse Ball budując tę postać wzorował się na powieści sprzed 102 lat. Kazuko jest postacią, która odkrywa ciemną stronę swojej duszy, władczą, no i przede wszystkim, cytując Conrada, znią się nie rozmawia, jej się słucha.
Conrad również we wspomnianej powieści napisał: Żyjemy tak jak śnimy – samotnie. Jakże trafne są to słowa odnośnie bohaterów Zanim zapadła cisza. Opuszczony jest główny bohater – na płaszczyźnie wydarzeń związanych z zagadką kryminalną, jak też miłosnej oraz związanej z relacjami rodzinnymi. Samotność również doskwiera pozostałym bohaterom, łącznie z narratorem – w jego przypadku doznanie samotności kieruje do wyjaśnienia tajemniczych zniknięć.
Pod względem konstrukcji tekstu, czytelnik otrzymuje, na pierwszy rzut oka, chaotyczny układ. Jednolity tekst jest pomieszany z zapisami rozmów, pojawiają się wewnętrzne spisy treści, a do tego wszystko podzielone jest na części. Po przeczytaniu książki oceniam owo działanie za przemyślane i konieczne. Służy ono utrzymaniu uwagi czytelnika i nadaniu indywidualnego charakteru wypowiedziom kolejnych postaci.
Jeżeli pozostałe książki autora są tak samo magiczne, zapewniam, będę jego wielkim fanem. Tej daję najwyższa ocenę.
Ocena: 10/10
Jesse Bell Zanim zapadła cisza, PWN, 2014
Książkę otrzymałem od Wydawnictwa PWN. Dziękuję bardzo!
Gdy miałem osiem lat Rodzice kupili Zanim pojawił się człowiek Zdenka Spinara. Była to jedna z tych książek, do których zaglądałem prawie codziennie. Opisy z licznymi ilustracjami wyjaśniały kolejność pojawiania się na ziemi prehistorycznych roślin oraz stworzeń. Pamiętam, że grafik było w tak wiele, że nie potrafiłem za jednym razem przekartkować uważnie całej publikacji. Dlatego też, otwierałem karty na chybił trafił poznając nowe gady i ssaki.
Wspomnienie dziesięcioletniej fascynacji powróciło w mej pamięci, po przeczytaniu pierwszych stron Od zwierząt do bogów– publikacji, która miesiąc temu pojawiła się na rynku. Dzięki niej, po ponad dwudziestu latach, przypomniałem sobie jak intrygującą zagadką jest tajemnica ewolucji. 500 stron pochłonąłem w kilka dni.
Jej autorem jest Yuval Noah Harari, wykładowca na wydziale historii Hebrajskiego Uniwersytetu w Jeruzalem. Specjalizuje się on w historii światowej, średniowiecznej i militarnej.
Od zwierząt do bogów to książka popularnonaukowa opowiadająca o gatunku zwierzęcia, któremu udało się przetrwać spośród grupy sobie podobnych, stając się najpotężniejszym na całej Ziemi – to historia o nas, ludziach. Harari omawia losy Homo sapiens od początków istnienia do obecnych czasów.
Publikacja wyróżnia się multidyscyplinarnością. Obok zapisu rozwoju cywilizacji znajdujemy informacje o religiach, podbojach, ekonomii, przemyśle oraz wielu innych tematach. Autor nie unika również tych kontrowersyjnych, takich jak: sens niewolnictwa, przyczyny przyjęcia chrześcijaństwa w politeistycznym Rzymie, czy też zaprzeczenie istnienia wolnego rynku.
Yuval Noah Harari w swojej pracy zawodowej bada temat szczęścia na przestrzeni wieków. Poświęca temu zagadnieniu mnóstwo fragmentów Od zwierząt do bogów, w tym daje odpowiedź na pytanie: czy tak naprawdę jesteśmy szczęśliwi żyjąc w tak rozwiniętej kulturze? Co ważne, autor sugeruje, że brak nauczania jak formowanie się struktur społecznych, upadki imperiów, odkrycia technologiczne oraz geograficzne wpływały na ludzkie zadowolenie, satysfakcję, stan ducha, jest największą luką w rozumowaniu historii.
Publikacji daję najwyższą ocenę. Zasługuje na to. Uważam, że jej lektura jest idealna dla wszystkich osób zainteresowanych rozwojem cywilizacji oraz rozwojem kultur, tych dawnych oraz współczesnych. Jako absolwent kulturoznawstwa, polecam książkę Harari wszystkim studentom, chcących lepiej przygotować się do egzaminu z historii kultury. Znajdą oni w Od zwierząt do bogów mnóstwo cennych informacji.
Ocena:10/10
Yuval Noah Harari Od zwierząt do bogów, PWN, 2014
Książkę otrzymałem od Wydawnictwa PWN. Dziękuję bardzo!
O magii Story Cubes pisałem już na blogu NapiszTekst. W pierwszym wpisie (http://napisztekst.pl/storycubes) opisałem zasady gry, w drugim (http://napisztekst.pl/story-cubes-2/) podałem alternatywny scenariusz wykorzystania kości. Zapraszam do zapoznania się z treścią wpisów oraz lektury niniejszej notki. Przedstawiam w niej rozwiązanie dla rodziców, którzy chcą opowiadać swoim dzieciom każdego wieczoru inną bajkę.
Na początku krótko o Story Cubes. W pudełku znajdziemy dziewięć kości, na których nadrukowano różne obrazki. Zabawa polega na wyrzuceniu losowych grafik i wykorzystaniu ich w snuciu własnej historii. A jest o czym opowiadać, bowiem obrazek:
może skojarzyć się zarówno z listem, kartą kredytową lub oknem komunikatora Skype. Możliwości ogranicza tylko wyobraźnia opowiadającego. Zestaw podstawowy został wzbogacony o kilka tematycznych dodatków, m.in. Baśnie, Akcje, czy też Podróże.
Story Cubes jest rewelacyjnym rozwiązaniem dla wszystkich rodziców. Może być im niezbędne w opowiadaniu dzieciom bajek na dobranoc. Każdego wieczoru inna.
Proponuję wykorzystać je na dwa sposoby:
Pierwszy pomaga w ustaleniu o czym będzie bajka. Wystarczy tylko rzucić trzema kośćmi i już z losowo otrzymanych w wyniku obrazków możemy zakreślić tematykę czy też określić bohaterów opowieści. Poniższy układ kości daje nam następujące propozycje:
Bajka o podróży pszczoły i żółwia na tajemniczą łąkę.
Bajka o tym jak żółw zgubił się na łące, a pszczoła go uratowała.
Bajka o leniwej i powolnej jak żółw pszczole, która całymi dniami spała na kwiatkach i co z tego wynikło.
Natomiast gdy zaczniemy opowiadać bajkę i kończą nam się pomysły, np. gdzie mogą udać się bohaterowie, jaki mają problem do rozwiązania lub kogo mogą spotkać, ponownie rzucamy kośćmi. A następnie spoglądamy na wynik, uruchomiamy swoją wyobraźnię i już możemy kontynuować dalszą historię.