Month: sierpień 2017

Kaligrafia Grzegorza Barasińskiego

Kaligrafia cieszy się coraz większym zainteresowaniem – świadczy o tym ilość wydawanych książek o sztuce pięknego pisania. W minionych miesiącach pisałem między innymi o dwóch interesujących pozycjach. W tym wpisie przyszła kolej na Kaligrafię Grzegorza Barasińskiego.

Nie jest to perfekcyjna książka, jednak początkujący kaligrafowie powinni ją posiadać i dokładnie przeanalizować.

Kaligrafia – Grzegorz Barasiński

Pierwszym zastrzeżeniem jest brak informacji o autorze. Na szczęście wiedziałem kim jest Grzegorz Barasiński, ale informacji o polskim mistrzu kaligrafii i iluminatorstwa może nie posiadać czytelnik zainteresowany nauką pięknego pisania. A jest to jedna z najważniejszych postaci w branży, posiadająca wiedzę i niesamowite umiejętności, a także promująca w naszym kraju staranne kreślenie liter.

Czytelników chcących bliżej poznać postać autora, zamiast odsyłać do Wikipedii, zapraszam do obejrzenia filmów przybliżających autora i jego pasję:

 

Kaligrafia –dla początkujących

Drugie zastrzeżenie dotyczy samej treści książki. Brakuje w niej podstawowej informacji o tym, że ćwiczenia znalezione w Kaligrafii należy wykonywać wielokrotnie, by wyrobić rękę. „Myślący czytelnik” szybko to odkryje, ale „nowicjusz napalony na naukę pięknego pisania w jeden dzień” wykona w połowę ćwiczeń z podręcznika i na pewno będzie zasmucony, że wciąż bazgroli.

Kaligrafia to jeden wielki zestaw ćwiczeń, stworzony według schematu: po lewej stronie uczeń otrzymuje od mistrza wzór, który ma za zadanie skopiować po prawej, wykropkowanej stronie publikacji. Jest to efektywne wprowadzenie w tajniki pięknego pisania, ale, powtórzę, wymaga wielokrotnie powtarzanych ćwiczeń, a o tym autor nie wspomina.

Przejdźmy do samych ćwiczeń. Są one tak skonstruowane, że zadowolone z nich będą zarówno dzieci, jak dorośli. Barasiński uczy posługiwania się piórem, patykiem, ołówkiem za pośrednictwem rysowania kwiatków, ptasich piór, cegieł, by przejść do liternictwa. Bardzo dobra robota!

Kaligrafia  trochę przypomina „kreatywne książki” –w których trzeba mazać, malować wycinać i wklejać. Jednak w odróżnieniu do nich, została przeze mnie ciepło przyjęta. A to dlatego, że jest o wiele bardziej wartościowa. Jej zadaniem jest zachęcenie do nauki kaligrafii, i robi to znakomicie.

Kaligrafia – ocena

Po pozycję powinny sięgnąć osoby,  które jeszcze nic nie wiedzą o kaligrafii lub dopiero postawiły pierwsze kroki. Warto też przedstawić ją uczniom na zajęciach plastycznych, na przykład w postaci wykonania kilku ćwiczeń podczas lekcji. Publikacja przyda się również osobom szukającym wyciszenia. Jak pisze we wstępie do Kaligrafii psychoterapeutka Zofia Pierzchała, skupienie się na literach wycisza i pomaga oderwać się od codziennego zgiełku. Zgadzam się z jej opinią.

Moja ocena: 8/10

Grzegorz Barasiński, Kaligrafia, Znak emotikon, 2017

Dziękuje Wydawnictwu Znak za podesłanie Kaligrafii

Czerwone dziewczyny – kilka słów o książce

Jest północ. Dobrze, że wypiłem kawę, cieszę się pod wąsem. Dobrze, bo mogę jeszcze poczytać Czerwone dziewczyny, dodaję w myślach i ponownie nurkuję w książce. Tak w skrócie wyglądały moje trzy wieczory drugiego tygodnia lipca.

Powieść Kazuki Sakuraby jest literaturą najwyższych lotów, z japońską rodziną w roli głównej. Mieszają się w niej: obyczajowa historia, realizm magiczny, a także coś, co chyba najłatwiej nazwać „japońską duszą” – elementem widocznym w powieściach Murakamiego oraz Yoshimoto, czy animacjach Miyazakiego. Czerwone dziewczyny, jak wyjaśnia genezę sagi autorka, są opowieścią o japońskich Kennedych – rodzinie odzwierciedlającej losy swojego kraju, więcej informacji w poniższym wideo:

Czerwone dziewczyny – japońska rodzina Kennedych

Tło powieści obejmuje wczesne lata po II Wojnie Światowej do czasów nam współczesnych. Po przegranej walce Japonia powoli odradza się, powstaje z popiołów i powoli staje się imperium. Każde z trzech pokoleń żyjących w tym okresie na swój sposób widzi poniesioną klęskę i reaguje na nią. Gdy rodzice próbują wspólnymi siłami odbudować świetność Kraju Kwitnącej Wiśni, młodzi wyrażają konformistyczny bunt, a ich dzieci znają wojnę tylko z opowieści dziadków i żyją po swojemu w kraju, w którym panuje już dostatek.

Linia akcji Czerwonych dziewczyn zaczyna się od pozostawienia przez „ludzi z gór” małej dziewczynki, która potrafi przewidywać przyszłość. Z czasem Manyo trafia do bogatej rodziny fabrykanta Akakuchiby, wychodząc za mąż za jego syna. Ze związku rodzi się Kemaris – bohaterka przypadła mi najbardziej do gustu. Dziewczyna jest członkinią gangu motocyklistów, walczy o wpływy w poszczególnych dystryktach, aż do pewnego incydentu. Wówczas zaczyna zajmować się mangą. Jej dziecko jest zupełnie inne, nie ma daru jasnowidzenia, nie buntuje się. Jednak i na nim spoczywa pewne zadanie – musi rozwiązać zagadkę morderstwa.

Czerwone dziewczyny – refleksja o roli kobiet

To co wypływa z treści to nie refleksje na temat trzypokoleniowych zmian w Japonii , ale opis miejsca kobiet. To one są bohaterkami sagi i to one awansują w społeczeństwie. Poczynając od najstarszego pokolenia – osób starszych od Manyo, tradycyjne życie rodzinne i ogólnospołeczne Japończyków podlega przemianom. Kobiety z odwagą zamieniają się z przysłowiowych „kur domowych”, w niezależne jednostki, potrafiące walczyć o swoje marzenia i równouprawnienie.

Myślę, że pod tym względem książka Kazuki Sakuraby przypadnie do gustu wszystkim mniej lub bardziej walczącym feministkom.

Czerwone dziewczyny – realizm magiczny

Bardzo lubię realizm magiczny rodem z Japonii. Ukryty w sadze Sakuraby najbardziej przypomina ten z powieści Murakamiego. W codzienne życie zwykłych szarych ludzi wkradają się niezwykłe wydarzenia, przedziwne postaci i są one powszechnie akceptowane. Mieszkańcy Kraju Kwitnącej Wiśni mają dar do takich opowieści, bowiem wychowywani są na takich, współtworzących ich kulturę i krąg wierzeń.

Czerwone dziewczyny – ocena

Czy jeszcze wrócę do tej powieści. Pewnie tak, czas pokaże. Zrobiła na mnie wrażenie, ale na pewno nie takie jak Rybacy Obiomy, z którymi spotkałem się po raz pierwszy.

Książkę polecam wszystkim miłośnikom Japonii oraz dobrze napisanych historii, a także czytelnikom stroniącym od realizmu magicznego. Ten z Czerwonych dziewczyn może ich przekonać do siebie.

Ocena: 8,5/10

Kazuki Sakuraba, Czerwone dziewczyny, Wydawnictwo Literackie,2017

Dziękuję Wydawnictwu Literackiemu za podesłanie książki

Trzy powody dlaczego ponownie obejrzę film Valerian i Miasto Tysiąca Planet

Przed napisaniem tekstu przyjrzałem się wypowiedziom internautów oraz sprawdziłem kilka blogów z recenzjami Valeriana i Miasta Tysiąca Planet. Można podzielić je na dwa rodzaje: pozytywne oraz tradycyjne wylewanie pomyj. Do drugiej grupy należą najczęściej znawcy komiksu oraz eksperci ds. kinematografii – jestem miło zaskoczony ich wypowiedziami, bo kilku  opublikowało bardzo wartościowe teksty.

Mi osobiście film przypadł do gustu, oceniam go na mocne 8/10. Z Valerianem i Laureline miałem do czynienia niewiele, kiedyś wpadło w moje ręce kilka komiksów Pierre’a Christina i Jean-Claude’a Mézières’a, ale nie określam siebie mianem znawcy/fana serii.

Poniżej znajdują się trzy powody, dla których obejrzę ponownie Valeriana i Miasto Tysiąca Planet:

 

Valerian jest ucztą dla oczu

Powiedzmy sobie szczerze, wyszedłem z kina zachwycony. Luc Besson stworzył świat wypełniony po brzegi kosmitami i różniącymi się od siebie lokacjami. Film jest w każdym calu dopracowany pod względem wizualnym. Wiedząc na co stać artystę stwierdzam: z chęcią obejrzałbym Star Wars  w jego reżyserii – szczególnie, że komiksowe przygody Valeriana były inspiracją dla Gwiezdnych wojen, więcej o tym w artykule: http://bit.ly/2uTOZUz

 

Valerian z filmu jest inny.

To co przeszkadzało mi w latach 90 – wtedy spotkałem się po raz pierwszy dzięki magazynowi Komiks z Valerianem i Laureline – to zbyt długie kwestie dialogowe. W komiksie para i spotkane przez nią osoby bardzo dużo mówiły (na marginesie, to co mi przeszkadzało jako dziecku, teraz bardzo cenię). Idąc na Valeriana i Miasto Tysiąca Planet spodziewałem się bardzo rozwiniętych dialogów. Na szczęście nie było. Zamiast tego akcja filmu toczyła się w bardzo szybko, czasami wręcz pędziła, nie pozwalając mi na znudzenie. Bardzo fajne kino akcji.

Należy podkreślić, że Valerian i Miasto Tysiąca Planet nie jest adaptacją konkretnego tomu komiksu. To luźna wariacja pochodząca z bogatej wyobraźni Luca Bessona.

 

Wolę Valeriana i Laureline z filmu, niż z komiksu

Dane DeHaan jest rewelacyjnym aktorem. W Valerianie. jak zwykle, daje popis swoich umiejętności aktorskich i… wygląda o wiele lepiej niż postać narysowana przez Jean-Claude’a Mézières’a.

Natomiast Cara Delevingne, której grę pewien krytyk niesłusznie porównał do Groota ze Strażników Galaktyki, dorównuje kroku DeHaan`owi. Po obejrzeniu  Papierowych miast miałem o niej nie najlepsze przekonanie, przy Legionie samobójców zmieniłem je, by po obejrzeniu Valeriana i Miasta Tysiąca Planet stwierdzić: „jest ogromna nadzieja, bo aktorka, z filmu na film, gra co raz lepiej”.

Ocena: 8/10

Komiks dostępny jest tutaj:

Valerian i Miasto Tysiąca Planet, reż Luc Besson, 2017