2017

Jezioro Ognia – templariusze kontra obcy

Jezioro Ognia Nathana Fairbairna i Matta Smitha to trzymająca w napięciu, cudownie narysowana, opowieść o templariuszach, którzy decydują się zejść do tytułowego jeziora, by uratować z niego porwanych mieszkańców twierdzy. Gdy znajdują się na miejscu, bramy piekielne okazują się statkiem obcych, a demony, kosmitami, niezwykle przypominającymi obcych z serii Aliens.

Komiks spodoba się zarówno czytelnikom szukającym doskonale opowiedzianej historii, jak też osobom wymagającym czegoś o wiele ambitniejszego, niż obrona przed niebezpiecznymi stworami.

Jezioro Ognia – ogniem i mieczem w kosmitę

Zacznijmy od elementu popkulturowego.

Moda na kosmitów rodem z Aliens trwa już 40 lat – wtedy xenomorph pojawił się po raz pierwszy na ekranie. Jak widać nie przemija, a artyści potrafią jeszcze z niej wyrzeźbić wiele oryginalnych koncepcji. Przykładem może być publikacja Nathana Fairbairna i Matta Smitha.

Scenariusz Jeziora Ognia składa się z trzech części: rozpoczęcia wyprawy, natrafienia na obcych, obrony i wędrówki do statku. W to są wpisane: spory w grupie, hektolitry krwi, krwiożercze bestie. Krótko mówiąc, prosty i logiczny schemat dobrej opowieści z mocną akcją.

Jest naprawdę nieźle! Bo całość czyta się jednym tchem i nie da się odejść. Tak bardzo wciąga.

Jezioro Ognia – komiksowe Jądro ciemności

Jezioro Ognia rozpoczynają dwa odwołania do tekstów kultury. Pierwszym jest Apokalipsa Św. Jana. Drugim tekst piosenkiLike of Fire kultowej grupy Meat Puppets. W obu opisywane jest miejsce, do którego trafiają grzesznicy.

Nie przypadkiem porównuję historię do powieści Conrada. Bowiem bohaterowie od samego początku zmierzają ku piekielnym bramom. I nie jest to tylko tytułowe Jezioro Ognia. Zanim wejdą do statku, odkryją drzemiące w nich samych piekło . Wykorzystywanie religii do niszczenia innych od siebie, wzbogacania poprzez grabieże, uleganie pysze i pokusom – okazują się być tak samo niebezpieczne jak zęby kosmitów.

Na płaszczyźnie rozważań z zakresu filozofii i etyki Jezioro Ognia nie ma sobie równych.

Jezioro Ognia – ocena

Fairbairn i Smith udowodnili, że można stworzyć komiks, który zachwyci nawet najbardziej wymagającego odbiorcę. Ba, spodoba się nawet osobom stroniącym od historii obrazkowych. Czyta się jednym tchem

Solidna najwyższa ocena

Moja ocena: 10/10

Nathan Fairbairn, Matt Smith, Jezioro Ognia, Nonstopcomics, 2017

Tom Hanks – Kolekcja nietypowych zdarzeń

Aktorstwo Toma Hanksa nigdy mnie nie pociągało – mimo, że widziałem kilka rewelacyjnych filmów z jego udziałem. Jednak jego pisarstwo wprawiło mnie w zachwyt. Debiutancka książka Hanksa Kolekcja nietypowych zdarzeń to storytellingowy majstersztyk.

Jest ich 17. Każde jakże inne od pozostałych, ale wszystkie zapadające w pamięci. Krótko mówiąc, od opowiadań Hanksa trudno się oderwać. A miałem takie wątpliwości, gdy po raz pierwszy trzymałem w dłoniach. Kolekcję nietypowych zdarzeń

Kolekcja nietypowych zdarzeń – Tom Hanks pisze cudowne opowiadania

Każdy znajdzie coś dla siebie. Hanks pisze o codziennych, przyziemnych problemach, rzeczach i uczuciach – miłości, radości, smutku, rodzinie, przyjaźni, dotykających każdego z nas rozterkach – ale czyni to w tak nietypowy sposób. Hanks umie opowiadać i robi to jak najlepsi. W Kolekcji nietypowych zdarzeń znalazłem nutę Hemingwaya, Scott Fitzgeralda oraz Salingera. Autor świetnie radzi sobie z uczuciami odbiorcy, którymi żongluje w mistrzowski sposób.

A do tego ta umiejętność połączeń. Głównym spoiwem opowiadań jest maszyna do pisania – przedmiot, który odszedł do lamusa, jak świat przedstawiony w wielu opowiadaniach Hanksa, ale wciąż oddziałuje na pisarzy i ich czytelników, budzi w ich sercach nostalgię. Jej obecność podkreślona jest i na okładce oraz reklamie książki.

Połączeń jest jeszcze kilka. Są nimi bohaterowie, miejsca oraz rzeczy. Ich wynajdywanie sprawiło mi niezłą frajdę. Myślę, że spodoba się też i czytelnikom bloga.

Kolekcja nietypowych zdarzeń – opowiadania, które wywarły na mnie największe wrażenie

Kolekcja nietypowych zdarzeń zawiera teksty na najwyższym poziomie. Jednak wśród nich znalazłem prawdziwe perły.

Witaj na Marsie, Miesiąc na ulicy Greene to doskonale zbudowane teksty opisujące relacje międzyludzkie.  Od tych tekstów proponuję lekturę zbioru Kolekcja nietypowych zdarzeń. Tuż za nimi umieszczam Notę o aktorach, opowiadanie nie tyle o poszukiwaniu  pracy, co walki o upragniony sukces oraz Oto refleksje mojego serca, tekst o wyjątkowości maszyn do pisania. W pełen zachwyt wprawiło mnie też Przeszłość jest dla nas ważna. Jest to tekst, którego nie wstydziłby się popełnić Philip K. Dick, zawierający w sobie szalony świat przyszłości, przeszłość z początku ubiegłego wieku, która to „marzy o przyszłości”, a także zakochanie od pierwszego wejrzenia. Bardzo wybuchowa mieszanka, idealna na dobre opowiadanie.

Na oddzielną uwagę zasługują krótkie felietony prasowe Miejskie sprawy. Felieton Hanka Fiesta. Seria czterech krótkich tekstów jest jednym z wcześniej wspomnianych elementów spajających Kolekcję nietypowych zdarzeń, a także stanowi miłą odskocznię od nieco dłuższych, typowych opowiadań. Są to teksty o codzienności, napisane w sposób wesoły, ale i dający lekkiego pstryczka w nos tym osobom lub rzeczom, które podpadły tytułowemu Hankowi Fiestowi. Śmiało mogę powiedzieć, że Hanks nadaje się na redaktora gazety.

Kolekcja nietypowych zdarzeń – ocena

Wobec tej pozycji wydawniczej nie można przejść obojętnie. Polecam wszystkim miłośnikom książek, bo każdy znajdzie w książce Hanksa coś dla siebie.

Sam promuję Kolekcję nietypowych zdarzeń wśród znajomych, w tym kupiłem już kilka egzemplarzy na prezent. Odpowiedzi zwrotne otrzymuję takie jak przypuszczałem, książka Hanksa podoba się wszystkim.

Tom Hanks, Kolekcja nietypowych zdarzeń, Wielka Litera, 2017

Kolej podziemna. Czarna krew Ameryki

Kolej podziemna to sieć stacji rozciągniętych po terytorium Stanów Zjednoczonych, połączonych ze sobą tunelami. W świadomości niewolników pozostaje ona mitem, dopóki któryś ze śmiałków nie spróbuje jej odnaleźć. Aby to zrobić musi posiadać informacje o stacji i zawiadującym, a te skrywają tylko nieliczni mieszkańcy poszczególnych stanów.

Na ucieczkę koleją decyduje się Cora, niewolnica z plantacji bawełny w stanie Georgia. Wraz z drugim niewolnikiem Cesarem, który posiada informacje, rusza ku wolności. Na początku, do zbiegów dołącza się jeszcze jedna niewolnica, ale zostaje pochwycona. Uciekinierom udaje się dostać do pierwszej stacji. Tym samym Cora rozpoczyna  wielką, niebezpieczną przygodę, w której zakończeniem są śmierć lub wolność.

Kolej podziemna – fakty i mity

Nagrody Pulitzera 2017, National Book Award 2016 oraz Goodreaders Choice Award, bo takie zgarnęła Kolej podziemna, mówią same o książce Colsona Whiteheada. Autor w umiejętny sposób napisał baśń-western, opowiadającą o tym, co działo się w Stanach.

Bowiem system przerzutowo-ratunkowy istniał naprawdę, nosząc miano tytułowej kolei podziemnej. Opracowany został przez abolicjonistów, czyli przeciwników niewolnictwa, byłych niewolników i białych Amerykanów, którzy nadali sobie w slangu miano agentów. To oni stworzyli wyznaczyli sieć dróg (tory), którymi przewoźnicy (konduktorzy), dostarczali do wybranych domostw (stacji) niewolników (pasażerów). Ukrywających nazywano zawiadowcami.

Stworzenie kolejnej pozycji o niewolnictwie, byłoby typową publikacją rozwijającą temat. Whitehead poszedł o wiele dalej. Stawiając akcenty na powieść drogi, nietypowy western, wzbudził zainteresowanie osób, które nie sięgają po ten rodzaj literatury.

Kolej podziemna – cztery powody dlaczego warto przeczytać powieść

Otoczka wokół książki, rekomendacje od Baracka Obamy i Oprah Winfrey robią swoje, na pewno zrobiły swoje, by książka dostała kilka nagród. Jednak Kolej podziemna jest warta uwagi. Dlaczego?To powieść na dzisiejsze czasy. Zamiast niewolnictwa mamy uchodźców. A z tym tematem wiążą się nie tylko odmienne światopoglądy, ale też postawy i czyny tłumu oraz pojedynczych osób. Jedni chcą przyjmować, inni boją się „obcych”, drudzy wyciągają przyjazną rękę, a znajdą też „patrioci”, którzy podniosą rękę. Krótko mówiąc, pod względem zachowań społecznych, nic się nie zmieniło od czasów abolicji w Stanach Zjednoczonych.

Po drugie, to powieść pozwalająca zrozumieć zjawisko niewolnictwa oraz osadnictwa w USA. Pojawiając się na nieznanej ziemi kolonizatorzy oraz osadnicy musieli rozprawić się z rdzennymi mieszkańcami, a później przywieźć siłę roboczą, której udało się rozmnożyć tak, że w oczach niektórych właścicieli zaczęła zagrażać „białym”. W powieści Whitheada mamy szereg rozważań na temat tego stanu rzeczy.

Kolej podziemna to też krytyczny głos w sprawie zachowań pomiędzy ludźmi. Autor pokazuje nie tylko rasizm, ale też jak wiele zła i nienawiści drzemie w człowieku wobec jego najbliższych, niezależnie od koloru skóry.

Ostatnim powodem jest konwencja westernu. Miłośnicy tego gatunku muszą koniecznie poznać Kolej podziemną. Nie ma tam poszukiwania złota, ani walki z plemieniem Indian. Za to jest jeden wielki pościg i mnóstwo walki pomiędzy dobrymi a złymi.

Kolej podziemna – ocena

Prosty język, treść pozbawiona dłużyzn oraz uniwersalny przekaz, przekonały mnie do wystawienia solidnej 8/10. Jednak Kolej podziemna ma w sobie coś jeszcze, chyba najlepiej opisującym słowem będzie, mroczność, która przyciąga. Czytanie jej przypomina lekturę Jądra ciemności, z kartki na kartkę dochodzimy do coraz głębszych pokładów ciemne strony ludzkości. I właśnie za to podwyższam ocenę.

Ocena: 8,5/10

Colson Whitehead, Kolej podziemna.Czarna krew Ameryki, Wydawnictwo Albatros, 2017

[instagram-feed]

Broń matematycznej zagłady

Wydawnictwo PWN podesłało do mnie Broń matematycznej zagłady kilka miesięcy temu. Książkę skończyłem czytać w grudniu. Co sprawiło, że dopiero teraz (za trzy dni rozpocznie się marzec) publikuję tekst o niej? Odpowiedź jest prosta. Nie, nie zapomniałem o niej, ale musiałem ochłonąć po lekturze.

To jest jedna z najmocniejszych książek non/fiction jakie czytałem!

Wywołuje dreszcze, lepsze niż lektura horrorów, otwiera oczy na „pewne elementy życia”, a także każe myśleć i weryfikować działania i codzienne decyzje. Polecam ją wszystkim myślącym czytelnikom.

Broń matematycznej zagłady – Big data rządzi

Niesamowita liczba osób żyjących na świecie, które mają swoje codzienne potrzeby – kupują, studiują, pracują, realizują swoje małe i wielkie marzenia, zmusza firmy oraz instytucje do unifikacji procesów „załatwienia potrzeb” potencjalnego Jana Kowalskiego. Bowiem, indywidualna obsługa wniosku kredytowego czy ocena każdego pracownika lub kandydata na studia stają się niemożliwe do zrealizowania. W tym celu owe firmy i instytucje sięgają po algorytmy, mające wspomóc ich pracę. Tym samym uruchamiają Broń Matematycznej Zagłady (inaczej Broń Matematycznego Rażenia).

Narzędzia pozwalające na określenie konkretnego wyniku, w których zostały ukryte algorytmy, są pisane dla ludzi przez ludzi. A więc kreują świat wedle przekonań autorów(choć bardziej pasuje tu piękne słowo widzimisię), bez pełnej obiektywności. W ten sposób ukryty w narzędziu algorytm wpływa na pogrążenie ubogich przez para banki, a osoby z gorszym wykształceniem kończą mniej prestiżowe uczelnie. Co więcej, wszyscy jesteśmy oszukiwani i wykorzystywani idąc do restauracji, zaglądając do sieci, czy też uczestnicząc w wyborach.

Cathy O’Neil , autorka książki Broń Matematycznej Zagłady, przestrzega czytelników przed złymi algorytmami, ale też mówi o potrzebie stosowania tych dobrych. Od nich bowiem zależy funkcjonowanie naszego świata. A co do złych, można je pokonać, złamać – wiedząc jak działają i w jakim celu zostały umieszczone w poszczególnych narzędziach. Wtedy tracą swoje cechy: nieprzejrzystość, skalę i szkodliwość.

Broń matematycznej zagłady –  nie tylko dla analityków danych

Zachęcam do sięgnięcia po Broń matematycznej zagłady osoby, które nie mają nic wspólnego z analizą danych. O`Neil w zrozumiały sposób wytłumaczy im, dlaczego matematyka ma tak wielki wpływ na nierówności w społeczeństwach, naszą demokrację i różne procesy, w których uczestniczymy każdego dnia, od chwili gdy wstajemy z łóżka.

To jest kolejna pozycja przybliżająca zwykłym śmiertelnikom rozległy świat nauki ścisłej. Jednak książki nie poleciłbym młodzieży. Myślę, że idealnym odbiorcą jest osoba, która ukończyła 25 rok życia, zaczyna żyć samodzielnie i (prawdopodobnie) natknęła się na działanie Broni matematycznej zagłady.

Dodam jeszcze żartobliwie, książka O`Neil jest alternatywą dla osób stroniących od książkowych horrorów, ale spragnionych ciarek na plecach. Przy Broni matematycznej zagłady nieźle się przestraszą.

Ocena: 8,5/10

Cathy O’Neil, Broni matematycznej zagłady, PWN, 2017

Dziękuję Wydawnictwu PWN za podesłanie książki

Babylon Berlin

Jak wyprodukować mistrzowski kryminał? Wystarczy skopiować wszystkie elementy z serialu Babylon Berlin. Serial zadebiutował na niemieckim Sky 1.W Polsce pod koniec ubiegłego roku HBO wyemitowało dwa sezony, jeden po drugim,  bez zachowania odstępu czasowego. Nie bez przyczyny, oba łączy przepiękna klamra zamykająca, w której skład wchodzą pierwsza scena pierwszego odcinka i ostatnia ostatniego.

Babylon Berlin – Berlin z XX-lecia

Do przedwojennego Berlina przybywa z Kolonii Gereon Rath. Jest synem szefa policji z ostatniego z wymienionych miast, który powierza mu tajną misje w Berlinie. Zadanie nie jest łatwe, Rath musi odnaleźć i zniszczyć film kompromitujący pewnego polityka. Na kliszy utrwalone są intymne, niegrzeczne zabawy owego męża stanu. Rath zagłębia się w światy berlińskiej branży porno, poważnej gangsterki oraz lokalnego półświatka.

W tym samym czasie do Berlina przybywa pociąg z wagonem pełnym złota. Bogactwo ma zostać przesłane do Trockiego, w celu wspomożenia go w walce ze Stalinem. Im więcej osób wie o tym ładunku, tym więcej ginie. Zaczyna się walka wywiadów, która wciąga do siebie  Gereona Ratha i jego przyjaciół.

Opowieść ma jeszcze kilka istotnych wątków. Wymienione powyżej to dwa najważniejsze. Specjalnie nie zdradzam reszty, bo ich rozwój, narastający od błahostki do pokaźnych rozmiarów, był dla mnie niespodzianką. Co z tym związane, w trakcie oglądania 16 odcinków kilkukrotnie narzekałem, że „czegoś nie ma ”, by po chwili odwoływać wypowiedziane słowa. Wszystko zostało zaplanowane szczegółowo przez twórców.

Babylon Berlin – Tykwer i spółka

Mówiąc o twórcach należy zacząć od pisarza Volkera Kutschea. To właśnie on wymyślił postać Gereona Ratha, opisując go w książkach. Czy pierwowzór z kart powieści jest tak samo rewelacyjny jak w filmie? Mam nadzieję, że tak. Nie czytałem powieści niemieckiego autora, bo nie zostały  przetłumaczone na język polski. Mam nadzieję, że to wkrótce się zmieni.

Za ekranizację odpowiadają mistrzowie filmu Tom Tykwer, Achim von Borries oraz Hendrik Handloegte. Trójka zajęła się reżyserią oraz stworzeniem scenariusza. W ostatnim działaniu wspomógł ich Kutsche. Za zdjęcia odpowiada współpracujący od dawna z Tykwerem, Frank Griebe. Główne role otrzymali Volker Bruchn, Liv Lisa Fries, Peter Kurth, czyli aktorzy rozpoznawalni w Niemczech oraz za granicami kraju.

O ścieżkę dźwiękową zadbał sam Tykwer, a wspomógł go Johnny Klime. Dwóm sezonom towarzyszy poniższa piosenka, której muzyka oraz słowa idealnie pasują do klimatu filmu:

Zebranie takiego zespołu uczyniłoby Babylon Berlin ciekawym serialem. Jednak to było za mało dla producentów. Produkcja dostała ogromne pieniądze, by widz poczuł się jak w Berlinie z lat dwudziestych ubiegłego wieku– miejscu wyjątkowym, gdzie powojenna bieda jednych łączy się z przepychem i bogactwem drugich, a przegrana wojna ciąży niemieckim patriotom. Tym samym serial stał się najdroższym w historii niemieckiej telewizji. Opłacało się! Babylon Berlin to serial arcyrewelacyjny.

Babylon Berlin – ocena

Babylon Berlin – tu wszystko gra i zachwyca. Scenariusz, ujęcia kamery, gra aktorska, muzyka. Serial udowadnia, że można tworzyć dobre seriale z historią w tle, wystarczy tylko przyłożyć się do nich. Jako miłośnik innej produkcji HBO: Gry o tron, stawiam Babylon Berlin na równi, śmiało daję najwyższą ocenę, czekam na wydanie książek o Rathu w języku polskim i ekranizację kolejnych powieści Volkera Kutschea.

Ocena: 10/10

Babylon Berlin, reż. Tom Tykwer, Achim von Borries, Hendrik Handloegte, 2017

Dark – nie ważne gdzie zabija, tylko kiedy

DarkW 2017 powstały za naszą zachodnią granicą dwie produkcje, które bardzo wzbudziły moje zainteresowanie – Dark oraz Babylon Berlin. Obie pokazują, że niemieccy twórcy potrafią opowiadać najlepszej jakości opowieści.

Dark obejrzałem zachęcony reklamą, zapowiadającą niemieckie Stranger things. Cieszę się, że zostałem wprowadzony w błąd, bo z czołową amerykańską produkcją Netfixa ma on niewiele wspólnego.

Dark – upiory z przeszłości, zniknięcia i niemiecka jaskinia

W zasadzie Dark ze Stranger Things ma tylko trzy wspólne elementy: akcja dzieje się w latach osiemdziesiątych, pojawiają się tajemnicze zniknięcia postaci, a do ich poszukiwań przystępują młodzi i starsi wiekiem bohaterowie. Reszta jest zupełnie odmienna, mroczniejsza i skierowana do węższego grona odbiorców.

Bowiem Dark jest serialem bardziej skomplikowanym, wymagającym od widza myślenia, rozwiązywania łatwiejszych oraz trudniejszych zagadek. Co ważne, to nie jest horror, ale thriller. Stąd widzowie liczący na potwory i krwawe pojedynki z nimi mogą odpuścić sobie serial.

Dark sprawi dużo przyjemności miłośnikom podróży w czasie. Już od pierwszego odcinka, rozpoczynającego się od słów Alberta Einsteina: różni­ca między przeszłością, te­raźniej­szością i przyszłością jest tyl­ko upar­cie obecną iluzją, zaczyna się zabawa z biegiem akcji. By nie zdradzać szczegółów, przytoczony cytat jest bardzo znaczący dla 10-odcinkowego sezonu pierwszego.

Wspomniane lata osiemdziesiąte są elementem fabuły, a nie jak w przypadku Stranger things hołdem złożonym sielskości tamtych czasów. To w tym czasie nastąpiło pierwsze zaginięcie w rodzinie Ulricha Nielsena, co ma znaczący skutek na to, co stanie się w przyszłości, w tym jest powiązane ze zniknięciem chłopca w 2019 roku oraz pewną jaskinią.

Wraz z kolejny tajemniczym porwaniem wszystkie sprawy, które miały nie ujrzeć światła dziennego wracają z podwojoną siłą. W taki sposób ciche i spokojne życie w niemieckim Winden staje się nieprzyjemne, a nawet groźne.

Więcej nie mogę napisać, bo pojawiłyby się spoilery i zniszczyłbym przyjemność oglądania osobom nie znającym jeszcze Dark. A warto, mimo minusów!

Dark – minusy

O tym, że Niemcy mają problem ze swoją przeszłością i tożsamością widoczne jest to, co jakiś czas, w sztuce.

W Dark nie doświadczymy znamion zakończenia II Wojny Światowej. Lata 50-te oraz 1986 rok, to czysta sielanka, bez śladów istnienia podziału na NRD i RFN, bez politycznej zawieruchy. Jedynie mowa tu o Czarnobylu.

Podobnie jest w 2019 roku. Jak wiemy niemieckie społeczeństwo jest obecnie wielokulturowe. W Dark zapomniano o tym, pokazując tylko białych mężczyzn i kobiety. No dobra, jest jedna rodzina o czeczeńskich korzeniach, ale wciąż brakuje przedstawicieli innych nacji o różnym kolorze skóry, którzy są tak widoczni zza zachodnią granicą.

Dark OST

Na oddzielą uwagę zasługuje ścieżka dźwiękowa, którą można znaleźć klikając w ten link. Myślę, że przypadnie wielu gustom.

Dark – podsumowanie

Ostatnia uwaga odnosi się do wieku i sposobu oglądania. Dark adresowany jest do osób w wielu 16+. Z chęcią dodam do wyznacznika dojrzałości, oczytanie. Miłośnicy powieści Philipa K. Dicka, Janusza A. Zajdla, czy też znielubionego przeze mnie Stephena Kinga, znajdą coś dla siebie.

Serial należy oglądać w całości lub w szybkich dawkach. Spowolnienie odbioru przyczyni się do zagubienia się w treści oraz tożsamości bohaterów.

Tyle o Dark, a wspomniane Babilon Berlin przedstawię wkrótce.

Moja ocena: 9,5/10

Dark, reż. Baran bo Odar, Netflix, 2017

 

Mother!– Aronofsky nakręcił arcydzieło

Najnowszy film Aronofskyego jest skierowany tylko do określonych grup odbiorców. Jeśli nie lubisz dzieł kinematografii przepełnionych symboliką, w czasie których, a także po których należy myśleć lub nie uważasz się za artystę, nie wybieraj się do kina. Jeżeli jednak należysz do jednej z wymienionych grup, obowiązkowo wybierz się na film. Jest piorunujący.

Jeszcze jedno, nie sugeruj się zapowiedzią. Zapowiada niezły horror, w rzeczywistości Mother! nie ma nic wspólnego z filmami wywołującymi gęsią skórkę ze strachu.

Mother! – film o mężczyźnie i kobiecie

W pierwszym ujęciu pokazana jest płonąca kobieta. Później mężczyzna stawia diament, czym powoduje przeistoczenie zniszczonego mieszkania w świeże, częściowo odremontowane. Następnie widz widzi budzącą się kobietę, która wstaje i szuka swego męża.

Szybko dowiadujemy się, że bezimienny mężczyzna i kobieta są mieszkańcami domu, a ten należy do pierwszego z nich. Kiedyś budynek spłonął, ale pojawiła się ona i rozpoczęła remont. Mężczyzna, który jest artystą, nazywa kobietę inspiracją, która nie tylko ciałem, ale i pracą przy odnowieniu domu, pozwoliła mu na dalsze tworzenie. Kłopot w tym, że w chwili zapoznania się z bohaterami Mother! widz poznaje mężczyznę w stanie bezpłodności artystycznej. Pewnego wieczoru do domu puka niespodziewany gość. Wówczas mężczyzna zaczyna zachowywać się dziwnie obdarzać dziwnymi uczuciami nie te osoby, które powinien, a ona dostrzegać nietypowe rzeczy.

Mimo, że główną rolę reżyser powierzył Jennifer Lawrence, jednak to Javier Bardem wzbudził moje zainteresowanie. Oboje aktorzy wielokrotnie pokazali, że potrafią świetnie zagrać, ale w Mother! Bardem przeszedł samego siebie. Potrafi wzbudzić u widza emocje i zacząć nimi żonglować.

Kiedy upływają dwie godziny filmu? Nie wiadomo, dla mnie na pewno szybko. Podobno niektórzy nudzą się na Mother!, ja czułem się jakbym był wciągnięty w psychodeliczny sen.

Mother! – arcydzieło absurdu

W przypadku odbioru tego filmu obowiązkowe jest uruchomienie szarych komórek, aby dokonywać prób rozszyfrowania poszczególnych elementów. Mother! zaczyna się od wprowadzenia widza w strefę wypełnioną tajemnicami, z teraźniejszości oraz przeszłości, a kończy się na absurdalnych scenach.

I to one są najpiękniejsze, gdy potrafi się je odczytywać. Tak jak w Źródle (o wiele prostszym w odbiorze niż Mother!) mamy do czynienia z metaforami, symboliką, które wplecione w scenariusz o nim, o niej i gościach w ich domu, zmieniają film w poezję ruchomego obrazu. Ten film odbiera się jak czytanie wiersza lub metafizycznej historii.

Absurd tworzy opowieść wielowymiarową, którą można odczytywać dwojako- nadawać bohaterom biblijne role lub pozbawiać tej religijnego charakteru na rzecz ludzkiego aktu tworzenia.

Mother! – ocena

Film odebrałem bardzo osobiście. Czasami zdarza się , że trafiamy na filmy, których potrzebujemy. Ja takiego szukałem. Mimo, że jest trudny w odbiorze i zaprząta myśli na długo po projekcji, wzbogacił mnie i dał do myślenia. Uznaję go za równy Źródłu Aronofskyego i daję najwyższą ocenę.

Ocena 10/10

Darren Aronofsky, Mother!, 2017

Cuphead – platformówka wyjęta z lat 90

Co to za postać: mała, uśmiechnięta, nosi czerwone spodnie, białe rękawiczki, ma czarny tułów i nogi, które zakończone są wielkimi stopami? Nie to nie Myszka Miki. To Cuphead, postać z gry, która  od 29 września 2017 r. nieźle namieszała na rynku. Mówią o nim tradycyjne media oraz internauci, a nowi nabywcy wciąż zasilają konto producenckiego Studia MDHR.

Krótko mówiąc, gdzie się Filiżankogłowy pojawi, tam otrzymuje pochlebne recenzje. Pragnąc dowiedzieć się dlaczego, zagrałem i… zakochałem się w Cupheadzie oraz jego bracie Mugheadzie.

Cuphead – dobra gra w starym stylu

Linia opowieści gry zaczyna się w kasynie, gdzie bracia przegrywają swoje dusze. Udaje się im jednak pozyskać uwagę diabła i przekonać go do możliwości odwołania zakładu. Muszą tylko odpracować równowartość swoich dusz. W tym miejscu stery przejmuje gracz.

Cała gra to seria pojedynków z potężnymi bossami plus kilka elementów platformowych. Wspominana powyżej fabuła jest tylko, po to by całość, przysłowiowo, trzymała się jakoś kupy. A największą zaletą gry Cuphead jest jej trudność.

Gdy tylko Cuphead pojawił się na rynku, recenzenci porównali grę do tych z lat 90-tych, uzasadniając, bo rzuca graczowi tak wielkie wyzwania. Nawet na poziomie łatwym pokonanie antagonistów wymaga refleksu, strategii i odpowiedniego przygotowania. Wrogów „uczy się” – walcząc poznaje się ich zachowanie, szuka się luk, które można wykorzystać. Nie należy jednak osiadać na laurach. Warto grać na wyższym poziomie trudności, gdyż nie tylko jest to odznaczone w podsumowaniu rozgrywki, ale też nagradzane dodatkowymi przeistoczeniami wrogów, a te są szalone jak sama rozgrywka.

Pomysłowość twórców była gigantyczna. Już na samym początku dostajemy żabę wskakującą w drugą, co czyni z tego połączenia automat do jackpota, kwiat, który zamienia się w karabin maszynowy, napędzany własnoręcznie, wystrzeliwujący pociski-nasiona, czy też szalonego dżina. Zwycięstwo nad nimi wymaga sporo czasu, ale cieszy. Co więcej, każda porażka nie frustruje. Bowiem, gracz przegrywa tylko z własnej winy, a to uczy pokory.

Cuphead – jazz i stara kreskówka

Cuphead jest stylizowany na kreskówkę z lat 30. Starość widzimy na każdym kroku – po przegranej pojawia się tablica, na której widnieje rok 1930, na ekranie pojawiają się zniszczenia kliszy, lekko zniekształcony dźwięk odgłosów walki. Całość nawiązuje do ówczesnych produkcji Disneya, wyglądem (ręcznie malowane tła, efekt starej taśmy), stylistyką (opisany powyżej klimat) oraz muzyką.

Fajnym wrażeniem jest uczucie towarzyszące kończeniu rozgrywki. Za każdym razem mam wrażenie, że oglądałem animację. Niesamowite!

Niesamowitą jest tez ścieżka dźwiękowa.. Skomponowana na  wysokim poziomie, atrakcyjna tak, że nawet po wyłączeniu gry uruchamiam ją na YouTube, by „coś mi grało podczas pisania”. Stary dobry jazz, taki jak grał Benny Goodman ze swoją orkiestrą – dużo dętych instrumentów, mocne uderzenia perkusji. Zresztą, polecam sprawdzić osobiście:

A tu materiał z produkcji ściezki dźwiękowej do gry Cuphead

Cuphead – ocena

To jest gra zarówno dla dzieci, jak ich rodziców (którzy grali w gry wideo latach 90). Warunkiem, by spodobała się graczowi, jest jego nastawienie do znoszenia porażek. Cuphead  nie jest pozycją dla osób nerwowych, będą się tylko męczyły się podczas rozgrywki.

I jeszcze jedno, obowiązkowo do gry należy zakupić pada. Granie na klawiaturze niszczy co najmniej połowę przyjemność rozgrywki.

Ocena:  8,5/10

Cuphead, Studio MDHR, 2017

 

The Stranger Things – Sezon 2

The Duffer Brothers powrócili do Netflixa z serialem The Stranger Things, o którym pisałem rok temu. Drugi sezon opowieści o niezwykłych przygodach dzieciaków i dorosłych z miasteczka Hawkins jest jeszcze lepszy niż wcześniej i wciąga – całość (9 odcinków) można obejrzeć w jeden wieczór.

The Stranger Things – zło  powraca w starym dobrym stylu

Z kontynuacją serialowych opowieści jest jak z porządnym polskim schabowym, najlepiej smakuje gdy przyrządzimy go na świeżo. W przypadku The Stranger Things 2 pozostały receptura i surowiec, reszta przyrządzona została na świeżo i wzbogacona kilkoma dodatkami.

Rok po wydarzeniach z pierwszego sezonu, zło z innego wymiaru znów pojawia się w Hawkins. Świadectwem tej obecności są wizje Willa, w których na niebie widać pajęczopodobny zarys konturów, a także jaszczurowate stworzenie znalezione przez Dustina, drugiego nastolatka. Okazuje się też, że Jedenastka przeżyła konfrontację kończącą pierwszy sezon i jest ukrywana przez jednego z bohaterów. Ponadto pojawiają się nowe postaci, jakże ważne dla przebiegu zdarzeń. Tak rozpoczyna się 9-odcinkowa opowieść o walce dobra ze złem, którą oceniam wyżej niż pierwszą część.

The Stranger Things 2 ­– dlaczego zachwyca

The Stranger Things jest horrorem, a więc powinno zachowywać konwencję gatunku. Tak jak w innych tego typu filmach, mamy potwory, opętania, tajemnicze moce, krwiożerczość i zagrożenie dla życia ludzkiego. Jednak The Duffer Brothers poszli o krok dalej niż inni reżyserzy. Zadbali by wymienione typowe elementy nie były pierwszymi skrzypcami w budowaniu napięcia. Strach wywoływany u odbiorcy serialu jest w umiejętny sposób dźwiękiem i pracą kamery. Wszelkie ryki, skrzypienia i stuknięcia pobudzają zmysły, a ukazanie rozszerzonych źrenic i otwartych ust, czy też gęsiej skórki wywołuje więcej paniki, niż tysiąc efektów specjalnych.

Drugim powodem mojego zachwytu jest budowa opowieści. Minął rok od przedstawionych w pierwszym sezonie wydarzeń, a to bardzo duży kawał czasu w życiu nastolatków. Widać to po bohaterach. Są o rok starsi, a więc poważniejsi, zaczynający dojrzewać, zmieniać się, tak jak otaczający ich świat. Na automatach króluje Dragon`s Lair, w kinach wyświetlana jest pierwsza  część Terminatora, na balu szkolnym puszczane są Every breath you take oraz Time after time, a jeden z bohaterów słucha The Four Horsemen, utworu  z pierwszego albumu Metalliki. Nowe czasy, nowa opowieść.

I to jaka! Miałem wrażenie, że mimo śledzenia kontynuacji zdarzeń przeżywam coś nowego.  Podobne uczucie towarzyszy mi gdy oglądam kolejną część Gwiezdnych wojen. Nawet finał, mimo podobieństwa do zakończenia pierwszej części, jest tak bardzo wyjątkowy.

The Stranger Things 2 ­– ocena

Zasłużona najwyższa dziesiątka. Serial budzi emocje, zmusza do „zarwania nocy”, by obejrzeć jeszcze jeden odcinek i dostarcza mnóstwo rozrywki. Dla niego warto wykupić miesięczny abonament na Netflixie, a ten do tanich nie należy.

Ocena: 10/10

The Stranger Things 2, reż. The Duffer Brothers, Netflix, 2017

Księga cytatów – polecane maturzystom

Powiedzmy sobie prawdę, opracowania pomocne w szkolnej nauce języka polskiego dzielą się na zwykłe bryki i doskonale zredagowane książki. Proponuję dodanie do tego rozróżnienia trzeciej kategorii, nazwijmy ją, arcyopracowania. Na rynku jest kilka takich pozycji. Sięgając po nie uczniowie znajdują najwyższej jakości wiedzę, ułożoną w przemyślany sposób.

Takim arcyopracowaniem jest Księga cytatów autorstwa Adama Wolańskiego, Agaty Hąci oraz Ewy Wolańskiej – ekspertów od polszczyzny.

Księga cytatów – co znajdziesz w środku

Na prawie 400 stronach znajduje się 1,5 tys. cytatów z około 500 utworów. Autorzy ściągnęli esencję zarówno z prozy i poezji, a także dramatów, które powstały od początków istnienia cywilizacji. Uzupełnione one są notami biograficznymi i podzielone na części: „Autorzy” „Utwory anonimowe”, „Biblia”, „Sentencje łacińskie”. Całość zamyka „Kalendaria i indeksy”.

Sam indeks motywów literackich, zawiera 500 typowych wątków, tematów, postaci, miejsc, przedmiotów, symboli i zagadnień, przewijających się w utworach przez wszystkie epoki literackie. Są one uporządkowane w sposób taki, że uczeń szykujący się do napisania rozprawki, wypracowania, eseju lub przygotowujący się do matury, szybko znajdzie to, czego potrzebuje.

Księga cytatów – książka polecana przez maturzystów

Książkę otrzymałem od Wydawnictwa PWN na początku tego roku. Od tego czasu minęło kilka miesięcy, podczas którychmiąły miejsce matury. Pokazałem Księgę cytatów tegorocznym maturzystom i poprosiłem o ocenę.

Książka przypadła im do gustu. Część, żałowała, że nie poznała Księgi cytatów przed maturą. Poznałem też dwie osoby, które przewertowały książkę i skorzystały z niej przed egzaminem. Najniższą oceną jaką wystawili było 7 w skali do 10. Jako element do poprawy wskazywali wprowadzenie jeszcze większej liczby cytowanych utworów oraz obszerniejszych not biograficznych.

Księga cytatów – ocena

Książka przyda się uczniom ostatnich klas szkoły podstawowej oraz licealistom. To także dobra pozycja dla nauczycieli – mogą szybko przygotować się do zajęć. Warto też, by ostatni z wymienionych polecali publikację swoim podopiecznym, tym samym ułatwiając zdanie egzaminu dojrzałości z języka polskiego. Publikację oceniam pod względem przydatności w nauce.

Moja ocena: 9/10

Adam Wolański, Agata Hącia, Ewa Wolańska, Księga cytatów, Wydawnictwo PWN, 2017

Książkę podesłało Wydawnictwo PWN. Dziękuję!