Nowy podcast o kulturze, rozrywce i sprawach społecznych ruszył 27 października 2022 r. Nazywa się „Bez mięsa” i co czwartek dostarcza internautom rozmowę Izy i Jakuba, bez mięsa – czyli bez wulgaryzmów.
Pierwszy odcinek podcastu „Bez mięsa” dotyczy Halloween. Konkretnie, Iza i Jakub opowiadają o filmach, książkach oraz grach, które ich przerażają, a zarazem fascynują.
Podcast „Bez mięsa” – gdzie słuchać?
W chwili pisania tego artykułu podcast „Bez mięsa” dostępny jest na platformach:
“Warszawskie studio Ovid Works inspirując się twórczością Franza Kafki stworzyło grę z gatunku puzzle platforming adventure. Punkt wyjścia do historii jest znany z “Przemiany” ― gracz wcielający się w rolę Gregora budzi się w ciele insekta ― ale od tego miejsca historia krąży też wokół procesu Józefa K. z książki pod tym samym tytułem, czy nawet “Zamku”.
Gracz trafia do świata, który przytłacza go rozmiarami. Kałamarz staje się nagle potężną barierą, a plama inkaustu niebezpieczną przeszkodą ― i jednocześnie przydatną, bo oblana tuszem pionowa ściana pozwoli się na nią wspiąć. Podstawą gry jest eksploracja i rozwiązywanie zagadek logicznych. Uważna obserwacja otoczenia oraz dodatkowe ujęcie kamery „z góry” pozwala lepiej rozeznać się w środowisku i wykorzystać je do własnych potrzeb. By przedostać się dalej, gracz musi wchodzić w interakcję z otoczeniem, wykorzystywać ciecz do ułatwiania sobie wędrówki po stromych i śliskich powierzchniach, przestawiać takie elementy jak pokrętło w radiu, ale i wykazać się zręcznością przy platformowych sekwencjach.
To niezwykła wędrówka przez trzy światy. Jeden to ten prawdziwy, doskonale nam znany, choć przytłaczający dla robaka – powierzchnia stołu czy wnętrze szuflady. Drugi to ukryty, tajemniczy świat owadów – zapomniane przestrzenie między ścianami i pod podłogą, zakurzone przesmyki, dziwne obszary zamieszkane przez inne insekty. I wreszcie trzeci, stworzony przez abstrakcyjne miejsca, takie jak automatycznie sortująca się szafa z dokumentami. Na swej drodze Gregor napotka wiele wyzwań, pułapek, ale i niezwykłych stworzeń, których pomoc może okazać się nieodzowna.
Kluczowymi dla gry cechami są piękne, ręcznie malowane tekstury oraz swobodna eksploracja, która łączy się z oryginalnymi łamigłówkami logicznymi rozsianymi po całym świecie. Wszystkiemu specjalnego wydźwięku nadaje podwójna narracja – jedna rozgrywająca się „wewnątrz” świata Gregora i jedna tocząca się „na zewnątrz”.
“Metamorphosis” ukaże się na PC, PlayStation 4, Xbox One i Nintendo Switch jesienią 2019 roku. Tutaj można zobaczyć zwiastun gry:
Co to za postać: mała, uśmiechnięta, nosi czerwone spodnie, białe rękawiczki, ma czarny tułów i nogi, które zakończone są wielkimi stopami? Nie to nie Myszka Miki. To Cuphead, postać z gry, która od 29 września 2017 r. nieźle namieszała na rynku. Mówią o nim tradycyjne media oraz internauci, a nowi nabywcy wciąż zasilają konto producenckiego Studia MDHR.
Krótko mówiąc, gdzie się Filiżankogłowy pojawi, tam otrzymuje pochlebne recenzje. Pragnąc dowiedzieć się dlaczego, zagrałem i… zakochałem się w Cupheadzie oraz jego bracie Mugheadzie.
Cuphead – dobra gra w starym stylu
Linia opowieści gry zaczyna się w kasynie, gdzie bracia przegrywają swoje dusze. Udaje się im jednak pozyskać uwagę diabła i przekonać go do możliwości odwołania zakładu. Muszą tylko odpracować równowartość swoich dusz. W tym miejscu stery przejmuje gracz.
Cała gra to seria pojedynków z potężnymi bossami plus kilka elementów platformowych. Wspominana powyżej fabuła jest tylko, po to by całość, przysłowiowo, trzymała się jakoś kupy. A największą zaletą gry Cuphead jest jej trudność.
Gdy tylko Cuphead pojawił się na rynku, recenzenci porównali grę do tych z lat 90-tych, uzasadniając, bo rzuca graczowi tak wielkie wyzwania. Nawet na poziomie łatwym pokonanie antagonistów wymaga refleksu, strategii i odpowiedniego przygotowania. Wrogów „uczy się” – walcząc poznaje się ich zachowanie, szuka się luk, które można wykorzystać. Nie należy jednak osiadać na laurach. Warto grać na wyższym poziomie trudności, gdyż nie tylko jest to odznaczone w podsumowaniu rozgrywki, ale też nagradzane dodatkowymi przeistoczeniami wrogów, a te są szalone jak sama rozgrywka.
Pomysłowość twórców była gigantyczna. Już na samym początku dostajemy żabę wskakującą w drugą, co czyni z tego połączenia automat do jackpota, kwiat, który zamienia się w karabin maszynowy, napędzany własnoręcznie, wystrzeliwujący pociski-nasiona, czy też szalonego dżina. Zwycięstwo nad nimi wymaga sporo czasu, ale cieszy. Co więcej, każda porażka nie frustruje. Bowiem, gracz przegrywa tylko z własnej winy, a to uczy pokory.
Cuphead – jazz i stara kreskówka
Cuphead jest stylizowany na kreskówkę z lat 30. Starość widzimy na każdym kroku – po przegranej pojawia się tablica, na której widnieje rok 1930, na ekranie pojawiają się zniszczenia kliszy, lekko zniekształcony dźwięk odgłosów walki. Całość nawiązuje do ówczesnych produkcji Disneya, wyglądem (ręcznie malowane tła, efekt starej taśmy), stylistyką (opisany powyżej klimat) oraz muzyką.
Fajnym wrażeniem jest uczucie towarzyszące kończeniu rozgrywki. Za każdym razem mam wrażenie, że oglądałem animację. Niesamowite!
Niesamowitą jest tez ścieżka dźwiękowa.. Skomponowana na wysokim poziomie, atrakcyjna tak, że nawet po wyłączeniu gry uruchamiam ją na YouTube, by „coś mi grało podczas pisania”. Stary dobry jazz, taki jak grał Benny Goodman ze swoją orkiestrą – dużo dętych instrumentów, mocne uderzenia perkusji. Zresztą, polecam sprawdzić osobiście:
A tu materiał z produkcji ściezki dźwiękowej do gry Cuphead
Cuphead – ocena
To jest gra zarówno dla dzieci, jak ich rodziców (którzy grali w gry wideo latach 90). Warunkiem, by spodobała się graczowi, jest jego nastawienie do znoszenia porażek. Cuphead nie jest pozycją dla osób nerwowych, będą się tylko męczyły się podczas rozgrywki.
I jeszcze jedno, obowiązkowo do gry należy zakupić pada. Granie na klawiaturze niszczy co najmniej połowę przyjemność rozgrywki.
Myślę, że Gwint śmiało może konkurować z karcianką Heartstone. A przecież to dopiero jej początki na rynku. Dopiero ruszyła zamknięta beta, ale zabawa jest wyśmienita. Od trzech dni chodzę zafascynowany polską produkcją ze świata Wiedźmina i coś czuję, że CD Project RED odniesie kolejny sukces.
Gwint – wszystko zaczęło się od Andrzeja Sapkowskiego
W Chrzcie Ognia jednej z części przygód Wiedźmina, krasnoludy grają w Gwinta. Emocji jest przy tym mnóstwo:
– Placek w dzwonki.
– Mała kupa w kule!
– Grał król w kule, przesrał koszulę. Dubel w listki!
– Gwint!
– Nie śpij, Caleb. Dubel z gwintem był! Co licytujesz?
– Duża kupa w dzwonki!
– Akces. Haaa! I co? Nikt nie gwintuje? Dudy w miech, synkowie?
– Wistujesz, Varda. Percival, jeszcze raz do niego mrugniesz, to cię tak pieprznę w oczodół, że do zimy nie pomrugasz.
– Niżnik.
– Panna!
– Wyżnikiem po niej! Panna wydymanna! Biję i ha, ha, jeszcze serca mam, na czarną godzinę ukryte! Niżnik, krayżka, kralka…
– I trumfem po niej! Kto nie ściąga kozery, ten jest cztery litery. I w kule! Aha, Zoltan? Tum cię w miętkie trafił!
Tamże czytamy opis przybliżający krasnoludzkiego Gwinta:
Podstawową zasadą krasnoludzkiego gwinta było coś przypominającego licytację na targu końskim – tak intensywnością, jak i natężeniem głosu licytujących. Następnie para zgłaszająca najwyższą „cenę” starała się zdobyć jak najwięcej wziątek, czemu druga para na wszelkie sposoby przeszkadzała. Rozgrywka przebiegała głośno i gwałtownie, a obok każdego gracza leżał gruby kij. Okładano sie kijami dość rzadko, ale wymachiwano często.
A także możemy dowiedzieć się o wyglądzie kart:
Skomplikowanych reguł tej typowo krasnoludzkiej gry nadal nie mógł pojąć, ale zachwycał się wyjątkowo starannym wykonaniem kart i malunkami figur. W porównaniu do kart, którymi grali ludzie, karty krasnoludów były prawdziwymi arcydziełami poligrafii. (…)
Wizerunki na kartach krasnoludów wykluczały podobne pomyłki. Noszący koronę wyżnik był prawdziwie królewski, panna cycata i urodziwa, a uzbrojony w halabardę niżnik zawadiacko wąsaty. Figury te zwały się po krasnoludzku harval, vaina i ballet, ale Zoltan i jego kompania używali w grze języka wspólnego i nazw ludzkich. (…)
Gwint – grając jak krasnoludy
Później była gra Condottiere, z której Gwint zaczerpnął mechanikę. No i nie wolno zapomnieć o Wojnie, w którą grał chyba każdy z nas. Z nich to narodziła się wirtualna, obecna na stołach w ostatniej części Wiedźmina, karcianka.
Gwint, w którego możemy pograć w Wiedźminie 3 to zupełnie inna gra, ale posiadająca wspólną cechę z krasnoludzką wersją. Wzbudza tyle samo emocji co zabawa z kart opowieści Sapkowskiego. Z niej to wywodzą się wersje papierowa (karty były dołączone do dodatków Serce z kamienia oraz Krew i wino) oraz komputerowa (oddzielny tytuł).
Jej zasady są proste.
Na początku wybieramy jedną z frakcji. Do wyboru mamy talię Potworów, Królestw Północy, Skellige, Scoia’tael, Cesarstwo Nilfgaardu. Następnie wybieramy z nich przynajmniej 22 jednostki i 10 kart specjalnych. Z nich wybieramy tylko 10 losowych kart i możemy przystąpić do pojedynku.
W rozgrywce bierze udział dwóch graczy. Rozgrywka trwa maksymalnie 3 rundy. Wygrywa ten, kto zwycięży 2 rundy – czyli będzie miał na koniec każdej najwięcej punktów siły.
Zagrywając naprzemiennie swoje 10 kart, każdy z graczy wchodzi w sam środek prawdziwej wojennej zawieruchy. Do wyboru mamy trzy rodzaje jednostki: walczące wręcz, strzelające i maszyny oblężnicze. Poszczególne mają własne zdolności. Do tego dochodzą karty dowódcy oraz specjalne, które mogą dodać siły lub ja obniżyć u jednej lub wielu jednostek.
Gwint to gra, w której sukces odniesie ten z graczy, który pomysłowo ułoży swoja talię oraz sprawniej rozegra poszczególne tury. Szczęście też się liczy, ale bardziej przyda się zmysł strategiczny.
Gwint – podsumowanie
Gwint to także warstwa muzyczna oraz piękna graficzna, które nadają klimatu znanego z Wiedźmina 3. Dzięki nim gra zyskuje naprawdę wiele.
Gwint nie jest grą typu „pay to win”. Zmysł stratega pozwala za każdą wygraną zyskać wirtualne środki oraz fragmenty i nowe karty (przegrani też mogą otrzymać coś na pocieszenie), za które gracz kupi wirtualne beczki. Znajdują się w nich karty, którymi uzupełniamy nasze talie.
Gra się szybko, dynamicznie, czując podekscytowanie. Włącza się też syndrom „jeszcze jednej rozgrywki”.
Kryptos trafiła w moje ręce w minioną Wielkanoc. Nie miałem szans sprawdzić jej na zajęciach Projektowanie gier planszowych i karcianych, bo albo kończyliśmy z dzieciakami naszą planszówkę, albo testowaliśmy grę mego autorstwa. Na szczęście przyszły wakacje i wraz z grupą 30+ miałem przyjemność kilkukrotnie zmienić się w kryptologa.
Napisze krótko, jestem zafascynowany.
Kryptos – dobry kryptolog musi kombinować
Mała plansza, żetony, karty z numerami oraz punktacji – to wszystko co znajduje się w niewielkim pudełku. A daje niesamowitą ilość wyśmienitej zabawy! Naprawdę, nie nudzi się.
Gracze (3-6 osób) dobierają karty (układają je w kolejności numerycznej) i odpowiadające ich kolorom żetony. Ustawiają znaczniki punktacji na przydzielonych kartach i ruszają w wyścig o rozwiązanie kodu. Polega on na wytypowaniu u innych graczy kart z konkretnymi numerami. Poprawne wskazanie daje typującemu punkty i przybliża do zwycięstwa.
Całość zajmuje około 15 minut, co pozwala na rozegranie kolejnej partii. Tu muszę przyznać się, że nigdy nie poprzestaliśmy na dwóch partiach.
Kryptos – karcianka dla dzieci i dorosłych
Jak wspomniałem grałem do tej pory tylko z osobami starszymi. Wszyscy świetnie się bawiliśmy. Czy wezmę Kryptos na spotkanie z dziećmi? Na pewno, choć 8-latki (wiek wskazany przez producenta) mogą mieć trochę kłopotów z rozwiązaniem szyfru. Jednak warto spróbować, bo jest to gra rozwijająca logiczne myślenie oraz spostrzegawczość.
Przed chwilą skończyłem Krew i wino, dodatek wieńczący Wiedźmina 3. Na szczęście mam jeszcze do wykonania sporo misji pobocznych oraz zaplanowane ponowne przejście gry. W innym przypadku byłbym mocno zawiedziony, Tak mocno przywiązałem się do rozwiniętej przez siebie postaci Gerlata.
Sam wątek główny pochłonął mnie na kilkanaście godzin i upewnił, że wszyscy przeciwnicy gier mylą się nie chwytając w ręce pada i oddając tytułowi choć na 1-2 godzin. Ta gra jest niesamowita!
Wiedźmin 3 – Krew i wino
Świetny scenariusz, dopracowanie każdego elementu, otwarty świat z mnóstwem możliwości do wyboru, które prowadzą do różnych zakończeń, to chyba największe atuty Wiedźmina 3 i obu rozszerzeń do niego. Jednak Krew i wino jest wyjątkowa i śmiem twierdzić, że jest ciekawsza od podstawowej wersji gry.
Geralt przyjmuje zlecenie i rusza do Toussaint – krainy ominiętej przez wojnę, której mieszkańcy żyją w błogim spokoju, oddając się uciechom życia. Właśnie tam pojawiła się bestia, która wykańcza najważniejszych ludzi królowej. Wytropienie mordercy jest tematem zlecenia podjętego przez Białego Wilka.
Początek śledztwa i już na drodze bohatera stają wampiry. Jest ich mnóstwo, w tym pojawia się Regis, postać znana wszystkim czytelnikom Sapkowskiego. Wszystko co związane z krwiopijcami buduje klimat grozy w grze. Wielkie brawa dla osób odpowiedzialnych za fabułę. Uważam, że stworzyły historię o wiele lepszą niż ta znana z klasyków: Drakuli, Wywiadu z wampirem, czy Blade`a.
Krew i Wino – bałem się
I to nie chodzi o emocje, wywołane wydarzeniami w grze. Ich oczekiwałem.
Większy niepokój wywołały we mnie materiały zapowiadające grę. Pamiętam, że zbliżałem się właśnie do granic Białegostoku, gdy Redzi ogłosili rozpoczęcie sprzedaży ostatniego dodatku do trójki. Na ekranie komórki zobaczyłem mnóstwo kolorów, przeszył mnie dreszcz przerażenia, ale i tak zamówiłem tytuł przed premierą.
Potem jeszcze zostałem uświadomiony, że Geralt znajdzie się w królestwie grzybów – tak wychodziło z treści screena i musiałem uwierzyć twórcom gry, że to wciąż ten sam dobry Wiedźmin, w jakiego gram od roku.
Mieli rację. Mnóstwo kolorów to tylko cecha regionu, w którym rozgrywa się Krew i wino, a królestwo grzybów okazało się jedną z najfajniejszych lokalizacji w grze.
Krew i wino –zmienia się rozgrywka
Rozszerzenie wprowadza dom dla Geralta. To źródło składników, przechowalnia i warsztat do ulepszania ekwipunków, jak też miejsce dające premie w czasie rozgrywki. Bardzo dobry pomysł, bo wyspany Geralt może naprawdę więcej.
Drugą nowością jest system mutagenów. Eksperymentując z nimi Biały Wilk zyskuje nowe umiejętności, czyli jeszcze więcej potrafi i efektywniej walczy. Bardzo dobry pomysł!
Relacyjnym konceptem było pogrupowanie ekwipunku. Na początku trochę się w tym gubiłem, ale po kilku minutach nauczyłem się poruszania po zawartości.
Krew i wino – ocena
Jestem wielbicielem tej gry, uważając, ze świetnym Skyrimom i wybitnym Pillarsom daleko do produkcji Redów. Polacy podnieśli poprzeczkę w branży dając swoim graczom coś niesamowitego.
Parafrazując Gombrowicza: Kto nie grał, ten trąba!
Tematem planszówki Splendor jest walka renesansowych kupców o kopalnie klejnotów, środki transportu, kolejne sklepy, tylko po to by zdobyć największy prestiż, ugościć przedstawiciela szlachty i zostawić w tyle konkurencję. Reguły tej gry tłumaczy się w 2-3 minuty, jeszcze szybciej rozkłada się ją na stole.
Jak stać się bogatym? – zasady Splendor są proste
Wystarczy wyjąć żetony i karty z pudełka, ułożyć je w odpowiedni sposób na stole i dobrać pierwsze krążki symbolizujące bogactwa. Później, gdy mamy (określone w upatrzonej karcie) środki na zakup, dobieramy ową, a klejnoty zwracamy do wspólnej puli graczy…i tak, aż do zdobycia 15 punktów.
Banalne zasady, którą mogą opanować nawet kilkuletnie dzieci, tak można w skrócie powiedzieć o Splendor. Kłopot jednak w tym, że mimo łatwych reguł, przed graczami rozciągają się miliony kombinacji. Tu nie tylko liczy się szczęście, ale przede wszystkim dobra strategia i umiejętne inwestowanie. To właśnie dobry plan na zwycięstwo zapewnia wygraną.
Co więcej, gra jest na tyle mocną propozycją, że w ubiegłym roku odbyły się mistrzostwa Polski w Splendor. Organizatorem była firma Rebel. Tym samym planszówka dołączyła do grona zacnych tytułów takich jak: 7 Cudów Świata i Wsiąść do pociągu.
Splendor – dlaczego warto posiadać tę grę
W zasadzie tematem mogło być tu wszystko, Można było renesansowe motywy zamienić w te pochodzące z innej epoki lub wyimaginowanego uniwersum, klejnoty przekształcić w broń, pożywienie lub jakieś inne środki/bogactwa, a „grywalność” pozostałaby nadal taka sama.
A jest gigantyczna! Naprawdę, trudno skończyć na jednej partii. Gra się szybko, bo wspomniany prestiż można osiągnąć już w 20 minut. A do tego Splendor nie nudzi się. Krótko mówiąc produkt jest prawie idealnym, dlatego dostaje najwyższą ocenę.
Prawie idealnym, bo mimo bardzo solidnego wykonania kart, żetonów oraz wypraski, jest kłopot z pudelkiem. Musi być ono transportowane i stawiane w pozycji poziomej. Jakiekolwiek ułożenie w pionie powoduje, że żetony wypadają z wypraski i fruwają po wnętrzu.
Bałem się, że zajęcia z dziećmi i kostkami Story Cubes Strachy będą istnym horrorem. W myślach wyobrażałem sobie lęk najmłodszej 6-latki, obgryzione paznokcie u jej starszych kolegów oraz niepewny wzrok najstarszej uczestniczki. Stało się jednak inaczej.
Story Cubes używam wszędzie: na szkoleniach, warsztatach copywriterskich, spotkaniach z dziećmi w szpitalu, warsztatach projektowania gier planszowych i karcianych. Gram z dziećmi, ich rodzicami oraz dziadkami, zapewniając im dobrą zabawę, sporą dawkę wiedzy z zakresu komunikacji i tego co kryje się pod pojęciami storytelling oraz narratologia.
Dodatki do kości Story Cubes Baśnie,Prehistoria zawsze traktowałem jako kości „neutralne” – idealne dla każdej grupy wiekowej, bo nie wprowadzające do gry przemocy i szeroko rozumianego zła. Inaczej było w przypadku Story Cubes Poszlaki, gdzie na sześciany zostały naniesione grafiki związane z detektywistyką i kryminalistyką. Dzieci na warsztatach z projektowania gier planszowych i karcianych próbowały opowiadać historie o bandytach i złoczyńcach, co przeczyło idei zajęć i wymagało ode mnie pogadanki o istocie dobra.
Dlatego gdy otrzymałem od Mikołaja (Justynko, bardzo dziękuję) Story Cubes Strachy balem się co też dzieciaki wymyślą. Postanowiłem spróbować. Opłacało się.
W ich opowieści pojawił się negatywny bohater, ale został pokonany przez pozytywną postać. Wyszła im przepiękna historia. Zachwyciło mnie również ich podejście do elementów związanych z historiami grozy, ale o tym za chwilę.
Kościany Horror – Story Cubes Strachy
W pudelku znajdują się trzy kości, na których pojawiają się grafiki nawiązujące do horrorów. Jest klaun, macki wychodzące zza drzwi, trupia czacha, czy ręka zombiaka wyskakująca z ziemi.
Jednak symbole z kości nie trzeba odczytywać w dosłowny sposób, wystarczą skojarzenia. I stąd ikona mózgu w opowieści stała się elementem „pomysłowości”, konik z przeklętej karuzeli symbolem dobrej zabawy, a ogromny cień rzucany przez stojącą w dali postać posłużył dzieciom do wplecenia w opowieść słowa „wielki”.
Jako ciekawostkę podam, że Story Cubes Strachy świetnie sprawdzają się z innym dodatkiem Story Cubes Baśnie. Ten wprowadza łagodność i znacznie urozmaica historię.
Na koniec chciałbym zwrócić się do osób pracujących z dziećmi. Nie bójcie się Story Cubes Strachy. Z nich też można budować arcyciekawe opowieści.
Jeżeli jesteś zainteresowany współpracą ze mną, interesuje Cię storytelling, chcesz wykorzystać Story Cubes w swoich warsztatach i szkoleniach, skontaktuj się mailowo: kontakt [małpa] kubasosnowski [kropka] pl lub telefonicznie: 502 413 496
Grę Wiedźmin 3 kupiłem w dniu premiery. Wciągnęła mnie jak żadna inna – była ze mną w Polsce, grałem w nią w Stanach (pomiędzy kolejnymi rozdziałami W sieciPynchona), dla niej to kupiłem kontroler do grania. Uważam, jak większość fanów serii, że jest najlepszą grą RPG na świecie oraz jestem dumny, że stworzyli ją Polacy. Dlatego z niecierpliwością czekałem na
Serce z kamienia – płatny dodatek, który…
… czyni grę Wiedźmin 3 jeszcze lepszą, jeszcze oryginalniejszą, jeszcze bardziej grywalną. To on jest tematem wpisu.
Czy warto w niego zagrać? Oczywiście. Gracz, nawet jeśli nie ukończył podstawowej wersji gry, może spokojnie zasiąść do kilkunastogodzinnej przygody. Nic nie straci, bo to zupełnie inna opowieść. No, może nie do końca, dodatek i podstawową opowieść łączy postać o tajemniczym imieniu– Pan Lusterko.
To właśnie on, w zamian za uprzednio udzieloną Wiedźminowi pomoc, żąda rekompensaty. Pogromca potworów wplątuje się w niebywałą intrygę, w której są duchy, nieśmiertelni, niziołki, Kasiarz i wiele, wiele innych postaci. Przygodzie towarzyszy mroczny klimat. Osobiście porównuję jego moc do tej jaką znalazłem w The Wolf Amoung Us.
W Sercu z kamienia nie zabrakło „wiedźmińskiego humoru”, który dosłownie rozbraja oraz mnóstwa zapierających dech w piersi (to chyba najlepsze ich określenie) zadań, tak bardzo różniące się od tych jakie dostajemy w RPGach konkurencji ekipy CD PROJEKT RED. Zadanie z weselem, na którym użyczając ciała duchowi musimy sprawić by zabawił się on za wszystkie czasy, jest niesamowite.
Minusy Serca z Kamienia
Dodatek rozpoczynałem na Windowsie 10. Na dzień dobry musiałem pogrzebać się w ustawieniach, bo wcześniej uruchomiająca się bez przeszkód gra miała problemy ze startem. A gdy rozpoczęła się rozgrywka zostałem wyrzucony kilkukrotnie na pulpit. Później przeszedłem na Windows 8.1 i… co jakiś czas musiałem uruchamiać Wiedźmina ponownie – problem z wyrzucaniem z gry. Szkoda.
Na szczęście całość rekompensuje znakomita historia oraz wyśmienita grywalność. Dlatego w ocenie odejmuję tylko plusa, bo jest to dodatek, taki jak gra, na 10+.
30 milionów, to 3,5 razy więcej niż liczba mieszkańców Nowego Jorku, tyle właśnie osób na całym świecie gra w Heartstone. Wczoraj Blizzard, wydawca darmowej karcianki na komputery stacjonarne i urządzenia mobilne, przekazał taką wiadomość. Z tej okazji chciałbym napisać kilka słów na Bazgrołku.
Też w to gram. Nie nałogowo, bo na to (niestety) nie mam czasu, zazwyczaj do porannej kawy lub przed zaśnięciem. Naprawdę wielką frajdę sprawia przyzwanie stronników i sklepanie komuś czterech liter. A na planszy dzieje się naprawdę wiele.
Do wyboru mamy bohateów: Maga, Czarnoksiężnika, Wojownika, Kapłana, Szamana, Druida, Łowcę, Paladyna oraz Zabójcę. Każdy z tej dziewiątki to osobna postać, z indywidualną zdolnością oraz przypisanymi do niej kartami. Kogo wybrać? To zależy od preferowanego stylu walki. Ja gram dwoma pierwszymi.
Walczyć możemy na kilka sposóbów. Albo zmierzyć się z drugim graczem w rankingowym pojedynku, albo opłacić swój udział w walce na arenie i postarać się o zdobycie pyłu, talii nowych kart oraz masy doświadczenia. Możemy też uruchomić jedną z dwóch przygód w świecie Warcrafta, podczas których walczymy z komputerem.
Karcianka ma świetnie zbilansowany system kart (tak, tak, wiem, Magic: The Gathering ma lepszy), w którego skład wchodzą czary, artefakty i przede wszystkim stronnicy. To właśnie od tych ostatnich zależy powodzenie w grze. Jeżeli zdecydujemy się na własne ułożenie talii, musimy wybrać styl gry – przede wszystkim określić czy będziemy walczyć agresywnie czy defensywnie. W tym celu warto skorzystać z poradników umieszczonych w sieci, osobiście polecam http://www.hearthpwn.com/
Ważnym elementem w Heartstone są sezony, rozpoczynające się z każdym pierwszym dniem miesiąca. Dzięki nim rozpoczynamy od nowa wspinanie się po rankingowych szczeblach. Drugim elementem są codzienne zadania, pozwalające zarobić punkty, za które kupujemy nowe talie kart lub wstęp na arenę. Dzięki nim Heartstone nie zmienia się w grę typu pay to win. Trzecim elementem jest, zdobywany w walkach na arenie lub za pomocą odczarowywania kart, magiczny pył. Służy nam do tworzenia nowych, dodatkowych kart.
Czy warto zacząć w to grać? Oczywiście! Nawet jeśli nie posiada się doświadczenia w tego typu grach. Heartstone jest naprawdę świetną przygodą, nie nudzi się i daje dużo frajdy. Dla mnie najbardziej ekscytującym jest zamienienie stronnika w żabę lub użycie czaru niszczącego wszystkie karty leżące na stole.