recencja

Don`t starve i Don`t starve together – zaspokój głód osobno lub razem

Don`t StarveTak jak nie rozumiem fenomenu gry Minecraft, tak Don`t starve jestem zafascynowany. Piękna grafika, rodem z kreskówki, muzyka w tle, która nie męczy, zadowalający wybór bohaterów z różnymi zdolnościami, no i tysiące możliwości na spędzenie kolejnego dnia w dziczy. Acha, zapomniałem, i ta tajemniczość fabuły– gra pozbawiona jest intro, aby poznać genezę historii należy wyszukać film w serwisie YouTube.

Rozpoczynamy rozgrywkę pobudką w lesie, jakiś wychudzony mężczyzna o imieniu Maxwell mówi nam, byśmy lepiej znaleźli coś do jedzenia zanim zapadnie zmierzch, no i ruszamy ku przygodzie. Musimy przy tym zadbać o trzy wskaźniki – zaspokojenie głodu, zmęczenia oraz utrzymanie punktów życia. Aby to zrobić należy zbudować siekierę z patyków i krzemieni oraz pozbierać trochę jedzenia. Następnie, odkrywając kolejne zakamarki lasu, bagien i łąk, zbieramy różne elementy, z których wykonujemy przedmioty niezbędne do przeżycia kolejnego dnia i nocy. Brak uporządkowania działań lub zaniedbanie, na przykład zbyt późne rozpalenia ogniska, skutkują utratą punktów życia lub umysłu.

Ogromnym plusem jest różnorodność świata oraz wykonywanych w nim czynności. Gracz ma możliwość grać agresywnie – polując na króliki, walcząc z wieloma gatunkami potworów, próbując przechytrzać system, w myśl zasady: wróg wroga jest moim przyjacielem, nasyłając jednych wrogów na drugich. Może też spokojnie spędzać żywot na wyspie – goląc bizony, uprawiając grządki i zbierając trawy oraz jagody. Może też ruszyć ku przygodzie, odnaleźć teleport wyprowadzający go do kolejnego świata i próbować uciec z szalonego świata Don`t strave. Rozwiązań jest wiele.

Don`t Starve

Tak w skrócie można opisać działania gracza w Don`t strave. A jaki mają one cel? W przypadku wybrania gry z fabułą, odkrycia gracza doprowadzają do rozwiązania zagadki tajemniczego pojawienia się postaci w tym wrogim świecie. W przypadku, wybrania rozgrywki z własnymi ustawieniami, gra jest formą zabawy, w której próbujemy przeżyć kolejny dzień. W obu przypadkach gra wciąga, jak dziury teleportujące bohatera w kolejne zakamarki śmiertelnie niebezpiecznej wyspy.

Doskonałym rozwiązaniem jest tu sandbox, gwarantujący, że każda rozgrywka różni się od poprzedniej. Gracz, który zginął, budzi się w kolejnej grze na wyspie, która wygląda zupełnie inaczej niż poprzednia, posiada odmiennie rozmieszczone surowce, czy też siedliska wrogów. Nawet pogoda jest różna. Dlatego uprzednio zastosowane taktyki mogą się nie sprawdzić tym razem i należy poszukać innego sposobu, by nie zagłodzić się na śmierć.

Don`t Starve Together

Wybierając wersję dla jednej osoby należy być przygotowanym na zatopienie się w Don`t starve na wiele godzin. Dlatego uruchamianie gry nie jest wskazane w przypadku osób przygotowujących się do egzaminu lub do ważnego projektu w pracy. Tym bardziej nie mogą one sięgać po Don`t starve together, samodzielną wersję dla wielu osób. Jest gigantycznym pochłaniaczem czasu…

…ale warto w nią zagrać. Szczególnie jeśli gracz interesuje się tematami jak: zachowanie jednostki w grupie, przywództwo, podstawy negocjacji, empatia i agresja, a nawet zachowanie poszczególnych członków grupy w sytuacjach stresowych. Wszystko to dostarczają kolejne gry za pośrednictwem sieci. A chętnych jest wielu, wystarczy tylko zalogować się wczesnym wieczorem, by przekonać się o tym.

Na koniec, chciałbym zwrócić się do osób, które uważają, że są „zbyt stare na granie”. Spróbujcie zagrać w Don` starve i przeżyć choć 10 dni. Jeżeli nie zmienicie poglądu na temat grania, przepraszam, ale nie ma dla was ratunku.

Ocena: 9/10

Don`t Starve, Klei Entertainment, 2013

Don`t Starve Together, Klei Entertainment, 2014

Wirus – trzy powody… dlaczego warto przeczytać książkę

Pierwszy raz powieść Chucka Hogana i Guillermo del Toro ukazała się w Polsce 10 listopada 2010 roku. Wydawcą była Nasza Księgarnia, tłumaczeniem zajęła się Anna Klingofer. Pamiętam, że publikacja narobiła trochę zamieszania – nic dziwnego przecież jednym z autorów był reżyser Labiryntu Fauna. Jednak tylko na tym chwilowym zamieszaniu się skończyło, bo druga część trylogii jedynie została zapowiedziana, no i otrzymała okładkę, która wyglądała tak:

A potem zapadała długa literacka cisza. Przerwało ją pojawienie się serialu opartego na książce, a wraz z nim Wirus pojawił się ponownie. Tym razem dzięki Wydawnictwu Zysk i Spółka. Autorem tłumaczenia była także Anna Klingofer.

Wirus, bo o tym tytule mowa, to książka niezwykła. Choć ciężko przekonać mnie do historii o wampirach, ta wciągnęła mnie tak, że książkę przeczytałem za jednym podejściem. Co w niej tak wyjątkowego? Oto trzy powody dlaczego warto przeczytać pierwszą część trylogii:

Pierwszym, jest fabuła. Oprócz gonitwy czwórki bohaterów po Nowym Jorku, w celu opanowania epidemii oraz powalczenia z wampirami, czytelnik znajduje drugą historię z czasów II Wojny Światowej, powiązaną ze współczesnymi wydarzeniami. Jej bohaterami są: Żyd, nazista i wampir, a miejscem akcji obóz koncentracyjny. Taka mieszanka musi eksplodować lub okazać się niewypałem. Na szczęście literacka bomba wybucha i to na samym początku książki.

O drugim powodzie wspomniałem powyżej. Wiele książek o wampirach zanudzało mnie. Do tego trzeba dodać, szmirowate Zmierzchy i inne ”monster haje”, które z groźnych krwiopijców uczyniły przewrażliwione postaci z dylematami współczesnego gimbusa. Tego nie ma u Hogana i del Toro! W Wirusie znajdujemy silne wampiry i ich przemienione ofiary, z których większość przypomina zachowaniem klasyczne zombie.

Trzecim powodem jest walka dobra ze złem. Jak wspomniałem we wpisie dotyczącym Wilka Pośród Nas, nie lubię gdy twórcy przeinaczają model postaci, który przez lata był pokazywany w określony sposób. Podobnie jestem przeciwny, gdy czytam książkę lub oglądam film, w których bohaterowie reprezentujący niegdyś ciemną stronę mocy są przedstawiani w sposób pozytywny, kierują się zupełnie innymi wartościami niż ich pierwowzory. Na szczęście, w pierwszej części trylogii del Toro i Hogana, ciemna strona pozostaje tą, która kontrastuje z dobrą.

Zachęcając do lektury nowego wydania Wirusa, mam cichą nadzieję, że Wydawnictwo Zysk i Spółka szybko umożliwi polskim czytelnikom przeczytanie dwóch kolejnych tomów. Czego życzę sobie i osobom zaglądającym na Bazgrołek.

Ocena: 9/10

Chuck Hogan, Guillermo del Toro Wirus, Zysk i Spółka, 2014

Martinique– recenzja gry

Kawałki mapy prowadzące do ukrytego skarbu, uzbrojone od dzioba po rufę statki, kordelasy rozwiązujące problem w knajpie, w której przesiadują podejrzane typy, a przede wszystkim zwyczajne życie zamienione w jedną zwykłą przygodę – właśnie za to kocham opowieści o piratach.

Na takie właśnie elementy gry liczyłem zasiadając do pierwszej rozgrywki w Martinique Emanuele Ornellii. Znalazłem je i to w ogromnej dawce.W sumie za pierwszym razem rozegraliśmy, aż trzy partie – tak bardzo wciągnęła.

Celem gry jest odnalezienie pirackiego skarbu. Został on ukryty na wyspie, do której przypływają dwie wrogie sobie pirackie ekipy. Na początku rozgrywki rozlokowują się na linii brzegowej, a następnie ruszają na poszukiwania. Po drodze znajdują mnóstwo elementów, które kolekcjonują jako mniejsze skarby. Przeczesują wyspę, aż do momentu gdy padną z wyczerpania na stołku w The Hook – najpodlejszej knajpie na świecie. Tam to rozpoczynają dyskusję ze swoimi oponentami na temat zakopanego skarbu, posiłkując się przy tym skrawkami mapy, a następnie ruszają by go odkopać.

Tak właśnie wygląda rozgrywka w grę Emanuele Ornellii. Trwa około 20-30 minut i dostarcza niebywałej zabawy dorosłym oraz młodszym graczom.

Nie przepadam za losowością w grze, jednak ta w Martinique nie przeszkadzała mi. A jest jej naprawdę sporo. Gracze, zamiast rzucać kostkami, poruszają się o liczbę pól określoną na kafelkach, które w każdej rozgrywce są inaczej rozmieszczone. Los decyduje również o kolekcjonowaniu małych skarbów, no i oczywiście o współrzędnych tego najważniejszego. Przypadkowość dosłownie zamienia planszę w pole niesamowitej przygody.

Na początku wielu graczy ma dwa odczucia. Pierwszym jest podobieństwo do gry w statki – skarb typuje się za pomocą obstawiania pól oznaczonych cyframi oraz literami. Drugim, wrażenie, że rozgryzło się system. Błąd. Widziałem graczy, którzy na chybił trafił odkopywali kosztowności, wygrywali mimo, że przeciwnik miał więcej od nich informacji, czy też wprowadzali oponenta w błąd by nikt nie odkopał głównego skarbu, a oni sami odnosili zwycięstwo poprzez ogromną kolekcję małych skarbów.

Pod względem wykonania, gra reprezentuje najwyższy poziom. Elementy są wykonane z drewna i mocnej tektury, solidne i kolorowe. Plansza po wielu rozgrywkach nadal wygląda jak w dniu zakupu.

Jedynym minusem gry jest ograniczona liczba graczy. Aż się prosi by twórca stworzył dodatki pozwalające na rozszerzenie z dwóch do trzech lub czterech pirackich ekip. Uczyniłoby to z Martinique produkt idealny na imprezy.

Emanuele Ornella Martinique,Wydawnictwo Axel

Ocena 9.5/10