Napisanie kilku słów o tej książce traktuję jako spore wyzwanie. Lektura Udawajmy, że to się nie wydarzyło zajęła mi ponad dwa tygodnie i gdyby przedłużyła się o kolejne siedem dni, prawdopodobnie potrzebowałbym pomocy psychologa. Czytając powieść Jenny Lawson wpadałem w skrajności – od niepowstrzymanego śmiechu po szczere wkurzenie. To nie jest normalna książka.
Jednak daję jej najwyższą ocenę. Dlaczego? Bo naprawdę na nią zasługuje, i to taką z gigantycznym plusem.
Przeważnie prawdziwa autobiografia (podtytuł książki) Lawson jest opowieścią o skutkach dorastania w „zabitej dechami dziurze w Teksasie”, w środowisku dalekim od standardów normalności. Widoki rozjeżdżonych zwierząt, gotujących się ich głów, obawy przed pomysłami ojca (śmiało można powiedzieć o nim: maniak ze skłonnością do sadystycznych zachowań), nieudane relacje z rówieśnikami – to wszystko zaowocowało w dorosłym życiu bohaterki w postaci: stanów lękowych, nieodpowiedzialnego zachowania stanowiącego zagrożenie zdrowia i życia otaczających ją bliskich oraz fascynacją (odziedziczoną po ojcu) wypchanymi zwierzętami.
Jakub, przecież to książka dla dziewczyn. Ja też mam podobną logikę i sposób postępowania, jak te przedstawione w „Udawajmy, że to się nie wydarzyło” – usłyszałem od Wiolki, znajomej zdziwionej, że sięgnąłem po publikację. Możliwe, że miała rację. Książka Lawson to również opowieść o kobiecie, która zakochuje się, zakłada rodzinę i zaczyna w niej funkcjonować, kobiecych marzeniach i fascynacjach (innych niż wspomniane powyżej martwe krokodyle w pirackich strojach czy też przebrany łeb dzika). Istnieje duże prawdopodobieństwo, że do końca nie zrozumiałem owych fragmentów, bo nie jestem kobietą.
Trzecim wątkiem książki są wydarzenia związane z blogowaniem oraz pisarstwem. Blog Jenny Lawson jest popularną stroną w USA (http://thebloggess.com/). Czytelnik w Udawajmy, że to się nie wydarzyło znajdzie fragmenty opisujące kulisy powstawania wpisów, a także pozna uroki i ciemne strony bycia blogerem.
Największym atutem książki jest sposób narracji oraz jakość tłumaczenia. Wanda i Barbara Gadomskie Osoby przełożyły autobiografię Lawson w taki sposób, że czyta się ją jak treści na blogu autorki. Język jest łatwy, z lekkim nasyceniem wulgaryzmami, oddający charakter bohaterki. I do tego te wtrącenia, odniesienia do korektorki i wydawcy – są niegrzeczne, pretensjonalne, zawierające cząsteczki „sympatycznej łobuzerskośći” .
Autobiografia zyskuje wiarygodność w oczach czytelnika poprzez zamieszczenie zdjęć. Zasada ta jest zachowana w omawianej publikacji. Jest ich naprawdę dużo. Wszystkie z rodzinnego albumu, niedużych rozmiarów, ale jak znaczące! Wielokrotnie łapałem się na tym, że określałem opisywane wydarzenie za efekt kobiecej/pisarskiej wyobraźni, a za chwilę zaskoczony napotykałem na zdjęcie potwierdzające opisane wspomnienie.
Książka jest na tyle interesująca, że przeczytam ją ponownie. A komu ją polecę? Na pewno wszystkim, którzy oczekują historii odbiegających od normalności, które są przeważnie prawdziwe.
Ocena 10/10
Jenny Lawson Udawajmy, że to sie nie wydarzyło, Black Publishing, 2014
Książkę otrzymałem od Wydawnictwa Black Publishing. Dziękuję bardzo!
Zaciekawiłeś mnie! Od razu weszłam na stronę autorki i wygląda mi ona na bystrą, ciekawą osobę, która potrafi zaciekawić słowem. Pośmiałam się też nad jej ostatnim znaleziskiem internetowym; mam tu na myśli książkę „Learning to play with a lion’s testicles”. 😉
Spodobała się strona? A więc na 100% będziesz dobrze bawiła się przy książce. Jest napisana w takim samym stylu jaki pojawia się na blogu Lawson.