Wydawnictwo Literackie

Najsłynniejsze drzewko świata – Historia świątecznej choinki

Dobrze jest usiąść w zimowy wieczór pod choinką, zaparzyć herbatę, chwycić ze świątecznego stołu ostatnie kawałki ciasta i odpłynąć wraz z książką Historia świątecznej choinki. Sprawdziłem to i potwierdzam, książka ks. Józefa Naumowicza „zwiększa magię świąt w Świętach Bożego Narodzenia”.

Publikacja jest też świetnym dopełnieniem do drugiej książki księdza, która również ukazała się w tym roku – Narodziny Bożego Narodzenia. Natomiast dla osób zainteresowanych tematem choinki od strony historii kultury i sztuki Historia świątecznej choinki może być doskonałym wstępem do rozpoczęcia badań. Polecam im połączenie lektury z publikacją Katarzyny Smyk Choinka w kulturze polskiej. Symbolika drzewka i ozdób.

Jak powstała choinka? – Historia świątecznej choinki

Moje kochane dzieci,
był taki czas na świecie,
ze wcale nie było choinek,
ani jednej, i dzięcioł wyrywał sobie piórka
z rozpaczy, i płakała wiewiórka,
co ma ogonek jak dymiący kominek.

Ciężkie to były czasy niepospolicie,
bo cóż to, proszę was, za życie
na święta bez choinki, czyste kpinki.

Tak pisał Kontenty Ildefons Gałczyński,  jeden z najwybitniejszych polskich poetów. Jego słowa mogłyby stać się mottem do książki ks. Naumowicza z dwóch powodów: pięknie wprowadzają do tekstu publikacji, a także są napisane takim samym ciepłym językiem jak Historia świątecznej choinki. Opowieść o choince czyta się, a raczej pochłania się, wybornie.

Jednakże ciepłym nie znaczy, pozbawionym naukowości. Wręcz przeciwnie. Ks. Naumowicz badacz i członek PAN  świetnie sobie radzi jako pisarz. Ma niezwykły dar przekształcania suchych i nudnych informacji w inspirującą opowieść o świątecznym drzewku. Historię świątecznej choinki czyta się jak gawędę i już planuje się co nowego wprowadzi podczas świętowania kolejnego Bożego Narodzenia.

Publikacja odpowiadająca na pytanie „jak powstała choinka?” podzielona jest na siedem rozdziałów. Pierwsze trzy dotyczą genezy oraz znaczenia tradycji ubierania drzewa (na początku wcale to nie była choinka, ale o tym więcej w tekście). Czwarta część nosi miano Debata o pochodzeniu i na pewno spodoba się kulturoznawcom i antropologom.  Kolejna przypadnie do gustu miłośnikom dobrej literatury, jej tytuł mówi sam za siebie – Choinka w literackiej szacie. Książkę zamykają rozdziały odnoszące się do choinki w polskiej tradycji oraz rzymskiej i papieskiej.

Historia świątecznej choinki – komu spodoba się książka

Historia świątecznej choinki została wydana tak, by zdobyć serca jak największej liczby czytelników. Ciekawie napisana treść wzbogacona jest o ilustracje, szkice oraz zdjęcia. Jest ich naprawdę mnóstwo, a co za tym idzie wzbudzą zainteresowanie małych i dużych odbiorców. Ogromną rolę pełni tu czcionka. Jej przejrzystość i wielkość spodobają się osobom w podeszłym wieku.

Moja ocena: 8,5/10

Ks. Józef Naumowicz, Historia świątecznej choinki, Wydawnictwo Literackie, 2016

Dziękuję Wydawnictwu Literackiemu za podesłanie książki

 

Muza

Jessie Burton, po „wielkim wejściu” do świata literatury, nie spoczęła na laurach. Dwa lata po Miniaturzystce  wydala drugą powieść, którą przyjęto z ogromnym entuzjazmem.

Muzę trzymałem w dłoniach jeszcze kilka tygodni przed polską premierą. Jednak nie przypadła mi ona do gustu (skąd więc ocena 8/10? Odpowiedź znajduje się w tekście).

Muza  to „średniej jakości opowiastka” rozgrywająca się w dwóch przestrzeniach czasowych. W pierwszej, czarnoskóra emigrantka próbuje odnaleźć się w Londynie z lat 70-tych. Otrzymując upragnioną pracę – stenotypistki w galerii sztuki, trafia na zagadkę niezwykłego obrazu.  Malowidło prawdopodobnie jest nieznanym dziełem hiszpańskiego malarza, który zginął podczas wojny. W drugiej przestrzeni pojawia się  hiszpańska prowincja, w przeddzień wybuchu wojny domowej. Bohaterką rozgrywającej się tam historii jest dziewczyna, która ma talent malarski, ale obawia się rozpoczęcia profesjonalnej kariery artystycznej – drzwi do jej sukcesu zamyka ojciec z przestarzałymi poglądami .

Mimo, że oba czasy powieści dzieli trzydzieści lat różnicy, to czarnoskórą dziewczynę z Londynu i mieszkańców posiadłości w Andaluzji łączy o wiele więcej, niż zagadkowy obraz. Muza to opowieść o szukaniu akceptacji i jej wiecznym braku ze strony otoczenia. Takie gonienie za króliczkiem. Zarówno środowisko londyńskie, jak też artystyczne są zamknięte na obie bohaterki. Problemem stają się: pochodzenie, kolor skóry oraz płeć.

Autorka pokazuje, że dyskryminacja wciąż była i jest w modzie. Nie ważne, czy czytelnik przeniesie się do czasów generała Franco, czy 30 lat później do Londynu, czy też spojrzy na otaczającą go teraz rzeczywistość, zawsze natrafi na rzesze ksenofobów, osób zabraniających, szufladkujących i zawistnych wobec wszystkiego, co inne lub co nie idzie w parze z ich religią lub przekonaniami.

Burton nie akceptuje tych krzywdzących klasyfikacji. Stawia swoje bohaterki do konfrontacji ze złem, każe im walczyć do końca. Tym samym uczy czytelnika, że nie może być on biernym na zło czynione wobec innych oraz przestrzega, by sam nie był źródłem upokorzeń.

To właśnie najpiękniejsze jest w tej powieści i dlatego wystawiam Muzie wysoką ocenę.

Moja ocena: 8/10

Jessie Burton, Muza, Wydawnictwo Literackie, 2016

Dziękuję Wydawnictwu Literackiemu za podesłanie książki

Chichotnik – zabawne wiersze i oryginalne ilustracje

chichotnik_m_d99cd28a67_dc3ef3a38a-jpg1Napisać o książce Chichotnik, czyli księga śmiechu i uśmiechu, że to książka dla dzieci, to nic nie napisać. Barbara Gawryluk (osoba odpowiedzialna za wybór wierszy) i Elżbieta Wasiuczyńska (ilustratorka, która wykonała mega imponująca pracę), na 80 stronach zbioru, przeniosą  najmłodszych, a także każdego rodzica lub dziadka, do ich dziecięcego świata, zagrzebanego we wspomnieniach.

Czytelniku tego bloga, jeżeli w domu masz małe dzieci lub szukasz wyjątkowej książki na prezent dla przedszkolaka lub ucznia pierwszych klas szkoły podstawowej, doradzam Ci  wybór Chichotnika. Dlaczego? O tym poniżej.

Dwa powody, dla których warto posiadać Chichotnik

Dokonując wyboru wierszy, Dorota Gawryluk zwróciła uwagę na połączenie twórczości „starych” poetów ze współczesnymi. Oprócz Fredry, Tuwima i Brzechwy, pojawia się w Chichotniku twórczość Kerna, Chotomskiej, czy też Agnieszki Frączek (którą odkryłem dopiero kilka miesięcy temu i jestem zachwycony jej utworami dla dzieci).

Wszystkie wiersze mają wywołać u czytelników uśmiech i radość. Czy udaje się im? Ja świetnie się przy nich bawiłem. A co więcej, doceniam, że Chichotnik zawiera treść pozbawioną przemocy co w dobie zabawnych kreskówek i wesołych gier jest ewenementem.

Drugim powodem jest praca Elżbiety Wasiuczyńskiej. Artystka wykonała do każdego z utworów ilustracje, które wbijają w fotel. Własnoręcznie zaprojektowane postaci zostały wycięte i połączone z elementami tła, a następnie przeniesione na papier. Zabawa cieniami, kolorami, magią trójwymiaru utrwalonego na płaszczyznie kartki, daje ogromną frajdę w oglądaniu książki. Myślę, że osoby związane z branżą ilustratorską będą w 7 niebie, gdy otworzą Chochotnik na dowolnej stronie.

O tym jak wyglądała praca nad warstwą graficzną można dowiedzieć się zaglądając na stronę książki. Jej adres to: http://www.wydawnictwoliterackie.pl/ksiazka/4092/Chichotnik-czyli-ksiega-smiechu-i-usmiechu

Warto również zajrzeć do wideo. W nim to obie panie opowiadają o genezie książki.

Chichotnik – powrót do krainy dzieciństwa

Są utwory, do których się wraca po latach i odpływa się na fali wspomnień. Do czasów, gdy robiło się wszystko „po raz pierwszy”, zabrała mnie większość wierszy znalezionych w tej książce. Chichotnik jest magiczną publikacją, która zainteresowała mnie już samą okładką, a po otworzeniu pierwszej strony wciągnęła i na pewno coś we mnie zmieniła na lepsze.

No i zawiera zabawną treść, która pozwala się zrelaksować i doskonale poprawić humor. Dlatego daję jej najwyższą notę.

Moja ocena: 10/10

Chochotnik, czyli księga śmiechu i uśmiechu, Wydawnictwo Literackie, 2016

Dziękuję Wydawnictwu Literackiemu za podesłanie Chichotnika.

Krótka historia siedmiu zabójstw – Bob Marley, gangi i strumień świadomości

UWAGA! Mimo, że została nagrodzona Bookerem 2015, Krótka historia siedmiu zabójstw nie jest pozycją dla wszystkich.

Nie myślę  tu o osobach mających alergię na książki liczące prawie 750 stron. Chodził mi o te, brzydzące się przemocą, brutalnością … a także brakiem zachowania poprawności językowej. Tak, to nie jest prezent dla polonistki.

Jeżeli jednak, Czytelniku, chcesz spróbować swoich sił i zmierzysz się z Krótką historią siedmiu zabójstw Marlona Jamesa, czeka Cię niesamowita, bardzo krwawa i brutalna przygoda w rytmach reggae. Warto ją przeżyć, choćby po to, by przekonać się, że klimaty gangów, skorumpowanych policjantów i polityków nie są zarezerwowane tylko dla autorów zalewających wciąż rynek czytadeł, ale świetnie sprawdzają się w literaturze najwyższych lotów.

Krótka historia siedmiu zabójstw – to opowieść  o…

james_krotka-historia_7Przed rozpoczęciem pisania tego tekstu, zajrzałem do sieci w celu sprawdzenia, co o książce Jamesa piszą inni recenzenci. Dużo skupia się tylko na wątku wymienionym w blurbie przez Wydawnictwo Literackie – kulisy zamachu na Marleya (tak, tego Boba Marleya). Oczywiście, w pełni zgadzam się z tym, ale widzę w Krótkiej historii siedmiu zabójstw znacznie więcej niż opowieść o gangach, mafii, czy przedstawicielach skorumpowanej na każdym szczeblu władzy.

To opowieść o człowieczym losie. Świat w Krótkiej historii nie jest idealny. Rządzi nim „miejska predestynacja” – z jamajskiego getta nie da się wyrwać. Oczywiście, istnieje świat zewnętrzny, gdzie chodzi się na rozbój, ale wewnątrz wspólnoty biedaków, bandytów oraz wszelakich przestępców, tylko nielicznym udaje się wyrwać. Reszta skazana jest na rzeczywistość wypełnioną bronią, narkotykami, sutenerstwem oraz porachunkami.

To także opowieść o źle, które drzemie w każdym z nas i tak naprawdę nie da się go pokonać.

Krew leje się strumieniami, a opisy działań zachwyciłyby markiza Sadea. Nic dziwnego, że powieść zainteresowała HBO. Jeśli producenci postarają się, będzie jeszcze więcej krwi i trupów niż w Grze o tron.

Krótka historia siedmiu zabójstw – język i strumień  świadomości

To mogłoby być zwykłe czytadło. Nawet te niecałe 750 stron dałoby się przełknąć, jak kolejną powieść Lee Childa lub nieżyjącego, a wciąż publikującego Ludluma. Mogło, gdyby Marlon James nie zdecydował się na strumień świadomości i zastosowanie specyficznego języka.

Strumień jest jakby wyjęty ze Wściekłości i wrzasku Faulknera i wsadzony do opowieści dziejącej się w czasach nam współczesnych. Czyta się to bardzo ciężko, co chwila zastanawiając się nad przeczytaną treścią.

Uzupełnia go język.  Wojna polsko ruska Masłowskiej przy Krótkiej historii siedmiu zabójstw to traktat napisany piękną polszczyzną. Na przykład, gdy wypowiada się niepiśmienny Bam-Bam jego język wypełniają nie tylko przekleństwa z języka ulicy, ale też błędy językowe i ortograficzne:

Męszczyzna, co wygląda jak biały, ale potrafi gadać jak czarnuh jak potrzeba, śpiewa, że nadejdą lepsze dni. Kobieta, co sie ubiera jak królowa i co geto zaczyna ją obhodzić dopiero, jak wezbra i sie przeleje na Kingston, śpiewa, że muszą nadejść lepsze dni. Ale najpierw nadhodzą gorsze.

Po takim rozdziale, polonistów trafi szlag, a może jakby to Bam-Bam powiedział trawi szlak.

Krótka historia siedmiu zabójstw – ocena

W tym roku Wydawnictwo Literackie wypuściło też konkurenta Krótkiej historii do nagrody Bookera. Są nim Rybacy, o których pisałem tutaj. Porównując te dwie książki muszę przyznać ze smutkiem, że żałuję, że Obioma nie wygrał ze swoją magiczną opowieścią.

Co nie znaczy, że opowieść Marlona Jamesa jest gorsza. Daję jej zasłużone 9,5/10, bo wciąga i jest majstersztykiem literackim. Jednak wolałbym by odznaczenie zgarnęli Rybacy – do dziś jestem zachwycony książką.

Moja ocena: 9,5/10

Marlon James, Krótka historia siedmiu zabójstw, Wydawnictwo Literackie, 2016

Książkę otrzymałem na długo przed premierą od Wydawnictwa Literackiego. Dziękuję bardzo!

Księga ryb Williama Goulda –ryby, skazańcy i szalony komendant w złotej masce

Księga ryb Williama Goulda może być znana już wielu czytelnikom, bowiem polskojęzyczne wydanie książki ukazało się już w 2004 roku – trzy lata po premierze w Australii. Natomiast osoby, które nie czytały tej wybitnej powieści, mogą zapoznać się z jej treścią dzięki Wydawnictwu Literackiemu.  We wrześniu opowieść o malarzu ryb trafiła na księgarniane półki.

Szczerze, publikacja jest warta przeczytania i dostaje ode mnie najwyższą notę.

To opowieść o książce, którą stworzył skazaniec William Gould. Najpierw trafia ona do współczesnego czytelnika. Pochłania go, w pewien sposób przemienia i łączy z autorem – znalazca odtwarza Księgę ryb Williama Goulda. Drugą postacią jest tytułowy Gould, rzezimieszek z talentem malarskim. Osadzony na wyspie robi wszystko by przetrwać. Jego zdolności wykorzystują Ci, którzy mają władzę na wyspie skazańców, w tym miejscowy lekarz– zleceniodawca ilustracji morskiej fauny.

Księga ryb Williama Goulda – nowe Jądro ciemności

W utworze Conrada bohater zbliżał się w stronę rdzenia zła. U Flanagana już w nim jest. W samym centrum. Zło widoczne jest na wielu poziomach.

flanagan_ksiega-ryb_williama_gouldaPierwsze to intrapersonalne – Wiliam Gould nie jest postacią niewinną, jako skazaniec próbuje przeżyć za wszelką cenę, czasami wbrew regułom prawa i etyki. Zdaje sobie z tego świadomość i próbuje jakoś zachować moralność, ale (często) nadaremnie.

Podobnie zło jest dostrzegalne u jego współtowarzyszy i służbie więziennej – interpersonalne . To co dzieje się w obszarze więzienia i po za nim – traktowanie tubylców – może nieźle przerazić czytelnika. Działania i poglądy wspomnianego lekarza, zleceniodawcy Goulda, kojarzą się z działaniami zbrodniarzy w obozach koncentracyjnych.

Nad skazańcami władzę sprawuje komendant – postać trochę  przypominająca Kutza z Jądra Ciemności. Jego wygląd (szaleniec nosi złotą maskę na twarzy), pochodzenie, to kim jest i o czym marzy, przyprawią wrażliwych czytelników o gęsią skórkę.

Komendant jest bardzo pomysłowym człowiekiem, który na Ziemi van Diemena próbuje z marnym skutkiem przenieść nowości z Europy do krainy wombatów i kangurów (miedzy innymi: buduje mini kolej czy też kasyno). Jego największym marzeniem jest stworzenie z kolonii karnej miasta-utopii. Najpierw przekształcającej wyspę-więzienie w miasto, a następnie w większe, jeszcze doskonalsze więzienie, wyróżniające się wielką ciszą. Flanagan opisuje zamysł szaleńca, nadając koncepcji trafną nazwę: „sterylna komunikacja”:

Chciał, żeby miasto było milczące. Żeby ludzie już nie rozmawiali ze sobą, tylko porozumiewali się za pomocą skomplikowanego systemu wiadomości przekazywanych na piśmie. Miały one być zwijane i umieszczane w małych drewnianych cylindrach, dzięki działaniu sprężonego powietrza przesyłanych dalej rurami w odpowiednie miejsce, czyli do osoby, dla której były przeznaczone.

Prawda, że przerażające?

Księga Ryb Williama Goulda – symbolizm i gawędziarstwo

W powieści mnóstwo jest symboli. Można szukać ich w opisywanych wydarzeniach, postaciach, rekwizytach, w tym samej księdze.  Każdy z rozdziałów jest poświęcony określonemu stworzeniu morskiemu, które to przypisane jest określonej postaci z kart powieści. Tu jako ciekawostkę należy podać, że rysunki w książce zostały namalowane przez autentycznego Williama Beuelowa Goulda, który portretował ryby, ptaki i rośliny w XIX wieku (opowieść snuta przez Flanagana korzysta bardzo wybiórczo z życiorysu realnej postaci).

Priorytetem w Księdze ryb jest gawędziarstwo. A właściwie potrzeba opowieści. Księga sama w sobie jest symbolem opowieści. Jej studiowanie, dla każdego kto ją znajdzie, kryje w sobie  nigdy nie kończącą się gawędę o samym sobie – taką, która musimy układać wciąż od początku. Dlatego wciąga współczesnego czytelnika, a gdy ją gubi, nakazuje mu stworzenie nowej. A ten robi to z konieczności opowiadania.

Książkę polecam każdemu, w szczególności osobom przekonanym o tym, że potrafią opowiadać dobre historie.

Moja ocena: 10/10

Richard Flanagan, Księga ryb Williama Goulda, Wydawnictwo Literackie, 2016

Książkę otrzymałem od Wydawnictwa Literackiego. Dziękuję bardzo!

Czterdzieści i cztery – o tym jak Słowacki wydał wyrok śmierci

piskorski_czterdziesciMiałem to szczęście, że najnowsza książka Krzysztofa Piskorskiego trafiła do mnie miesiąc przed premierą. Spora ilość pracy spowodowała, że do Czterdzieści i cztery siadałem tylko na chwilę, aż do minionego weekendu. Ponad 400 stron połknąłem za jednym zamachem.

To jest bardzo dobrze napisana opowieść, choć na początku wydała się miernym czytadłem. Łącząca w sobie steam punka ze szczyptą political fiction i kilkoma kroplami S-F. Oprócz miłośników powyższych klimatów, po Czterdzieści i cztery powinny sięgnąć osoby związane z filologiami, szczególnie polonistyką.

Słowacki, latające statki i Byron na wózku – Czterdzieści i cztery

Eliza Żmijewska jest ostatnią kapłanką zapominanego pogańskiego bóstwa Żmija, a przy okazji ma swój udział w walkach powstańczych. Jako przyjaciółka Emilii Plater, jest wściekła na Konrada Załuskiego za jej śmierć. Wspomniany mężczyzna, przebywający w Londynie, nie przyszedł z pomocą dla powstańców, przez co oddział Plater poniósł sromotną klęskę.

Na szczęście w 1844 roku Juliusz Słowacki, szef Rady Emigracyjnej, wręcza Elizie kopertę z rozkazem zabicia Załuskiego. Ta z radością przyjmuje wyzwanie i rusza. Po drodze spotyka postaci znane nam z podręczników historii oraz literatury. Jest i Mickiewicz, i Byron, twórcy Scotland Yardu, Napoleon i wielu innych. Eliza poznaje też wielkiego świerszcza, który ma przy sobie głowę mężczyzny. Ta głowa jest w pełni świadoma, a do tego mówi.

Wszystko do jednego wora, a wór do Czterdzieści i cztery

Już po kilku stronach czytelnik orientuje się, że Piskorski uczynił z książki jeden wielki zbiór, do którego wsadził tradycyjnego steam punka (wielki plus za hołd dla maszyny maszyny różnicowej Babbagea), poltical fiction,  równoległe światy oraz zabawy z czasem oraz sławońskie wierzenia, żywe trupy i stwory wyjęte z powieści S-F.

Jednak udało mu się uczynić z tego miszmasz, coś wyjątkowego. Czterdzieści i cztery czyta się z wielką przyjemnością. Czasami lektura budziła w moich myślach skojarzenia z Lodem Dukaja, jednak zobaczyło się, że to tylko złudzenie.

Liczba i rzeczywistość – Czterdzieści i cztery

Piskorski idealnie zbudował świat, w którym powstańcy walczą z zaborcami, strzelają działa eterowe, a bramy teleportują do kolejnych wersji Europy z 1844 roku. Główny wątek wzbogacony jest tekstami wypływającymi spod piór osób ważnych dla tego czasu, a także fragmentami dzieł literackich przerobionych tak, by nadawały uwiarygodnienia powieści.

Dużą wagę dla przebiegu akcji odgrywa liczba 44. Szybko okazuje się, że w powieści nie tylko oznacza ona rok akcji. Nie rozwinę jednak tego wątku, by nie psuć czytelnikom bloga przyjemności płynącej z lektury.

Licząc, że Czterdzieści i cztery zostanie dostrzeżona tak jak Cienioryt, daję książce wysoką notę.

Moja ocena 8,5/10

Krzysztof Piskorski, Czterdzieści i cztery, Wydawnictwo Literackie, 2016

Dziękuję Wydawnictwu Literackiemu za umożliwienie przeczytania książki przed jej premierą

Rybacy – łowiąc swoje przeznaczenie

Chigozie Obioma stworzył powieść, którą zaliczam do grona z najważniejszych w 2015 roku, a nawet w ostatnim dziesięcioleciu. Nie na darmo był nominowany do The Man Booker Prize i dostał się do finału. Rybacy to połączenie prozy Cormaca McCarthyego z symbolami oraz wierzeniami rodem z Afryki. Wyszło niesamowicie.

Obioma_RybacyRybacy – opowieść o przeznaczeniu

Czterej bracia, mieszkańcy nigeryjskiej wsi, wymykają się z domu nad rzekę. Określając się mianem rybaków próbują „złapać coś” na swoje wędki. Pewnego dnia spotykają szaleńca, który przepowiada śmierć najstarszego. W ten sposób w ich rodzinie pojawia się, rosnący ze strony na stronę, strach przed spełnieniem wróżby.

Prosta fabuła? Bardzo prosta, ale za to jak doskonale przekazana!

Opowieść zbudowania jest według zgrabnego schematu. W samym sercu historii tkwią trzej bracia, którzy robią wszystko, by porozumieć się z czwartym. Obok nich Obioma umieszcza Matkę, również walczącą o świadomość najstarszego dziecka, oraz ojca, o którym za chwilę. Wokół rodziny roztaczają się trzy warstwy: 1) fatum, 2) wiary i marzeń oraz 3) wydarzeń dnia codziennego i tych mających miejsce w przeszłości.

Takiej opowieści nie powstydziłby się wspominany McCarthy. Podobnie jak u autora Krwawego Południka i Rączych koni czytelnik znajduje u Obiomy brutalny świat, w którym największe niebezpieczeństwo płynie od drugiego człowieka, opanowanego manią władzy lub chęcią przeżycia. Wiele podobieństw jest też widocznych na poziomie językowym. Każde zdanie Rybaków jest wyważone i umieszczone we właściwym sobie miejscu, bez zbytecznego przegadania.

Rybacy – symbole, symbole, symbole…. i symbole

Kluczową rolę w Rybakach odgrywają dwa rodzaje symboli. Do pierwszej grupy należą te określone bezpośrednio przez narratora.  Przypisane do poszczególnych członków rodziny, szaleńca oraz wydarzeń są ściśle powiązane ze światem zwierząt. Jedynym wyjątkiem jest szaleniec, jemu został przypisany mityczny Lewiatan. Drugą grupę stanowią symbole ukryte. Miano rybaków, rzeka, ojciec i matka,  działania bohaterów i ich przemiana, noszą w sobie określone znaczenia. Ich rozszyfrowane to jedna z przyjemności płynących z lektury powieści.

Dużą wagę autor przyłożył do wplecenia w historię motywów z Biblii. Oprócz sięgnięcia po owoc z drzewa zakazanego, Obioma sięgnął również po archetyp Kaina i Abla, Ziemi Obiecanej oraz sprawiedliwego Boga Ojca, który za dobre wynagradza, a za złe karze.

Ostatni z motywów przypisany jest do Ojca braci. Czuwa on nad życiem rodziny, przez pewien czas jest nieobecny (wyjazd służbowy), ale i wówczas ma pieczę nad wszystkimi, a powracając robi rozliczenie dziecięcych uczynków. To również postać, która dwa razy obiecuje dzieciom Ziemię Obiecaną. Jest nią Kanada, do której bracia mogą dostać się jedynie przestrzegając określonych norm i zachowania.

Szaleniec Abulu – kluczowa postać w powieści Rybacy

Ponownie powraca twórczość McCartchyego. Kto czytał Dziecię Boże, na pewno dostrzeże duże podobieństwo Abulu do Lestera Ballarda . Obaj są traktowani przez społeczeństwo jako wyrzutki i są przez nie znienawidzeni, ale też obaj są na tyle groźni, że ludzie mają obawy przed ich zabiciem.

Pod względem zła charakteru Abulu bije na głowę Ballarda-  mimo, że na swoim kącie ma tylko morderstwo brata.

Jednak szalony wróżbita z Rybaków jest ciekawszą postacią. Ma dar prorokowania i otacza go aura mistycyzmu. Nawet gotowanie przez wariata  strawy ze śmieci ma w sobie coś magicznego. I choć co chwila wynika z powieści, że jego wieszczenie wywołuje największy strach w społeczności, pojawiają się fragmenty określające pozytywną wartość jego proroctw.

Ze względu na dar Abulu, nie można go zabić – tak wierzą mieszkańcy nigeryjskiej wioski. Upewniają ich wypadki, którym ulega wariat. Ani odłamki szkła, ani potrącenia przez samochody nic mu nie robią. Tuż po zajściu czuje się doskonale.

Rybacy – ocena

W dobie szybko napisanych czytadeł, taka powieści to skarb. Nie wiem ile czasu Obioma pisał Rybaków, ale przygotował powieść doskonałą w każdym calu.  Myślę, że to wystarczający powód, by przyznać jej najwyższą ocenę i umieścić na liście książek wartych ponownego przeczytania – więcej TUTAJ.

Ocena:10/10

Chigozie Obioma, Rybacy, Wydawnictwo Literackie, 2016

Książkę otrzymałem od Wydawnictwa Literackiego – Dziękuję!

Klaśnięcie jednej dłoni – Tasmania, alkoholizm i relacje ojca z córką

klaśniecie jednej dloniPisać o wyobcowaniu na emigracji, ciężkiej pracy pioniera, rodzicielstwie, alkoholizmie i miłości w sposób taki, by czytelnik poczuł, że po raz pierwszy czyta o tych tematach. Czy to możliwe? Tak, udowodnił to Richard Flanagan w Klaśnięciu jednej dłoni.

The Times opisał powieść jako zniewalającą, robiącą ogromne wrażenie. Ja dodam do tej opinii: z warstwą językową, która hipnotyzuje .

Słowo, które zniewala – jak pisać by zaciekawić odbiorcę?

Flanagan jest mistrzem budowania historii za pomocą zestawiania słów. Zaznaczam, to nie jest „zabawa słowem”, ale prawdziwa literacka architektura, gdzie każde zdanie jest na właściwym miejscu. Znienawidzona przeze mnie Orzeszkowa, mogłaby uczyć się od niego jak tworzyć opisy, które zaciekawią odbiorcę.

Klaśnięcie jednej dłoni to nie tylko opisy, ale też operacje słowem odzwierciedlające stan emocjonalny i określone zachowanie bohaterów. Czytelnik, przepływając wzrokiem pomiędzy akapitami, odczuwa głęboką więź emocjonalną z postaciami. Do tego stopnia, że w chwili gdy przekłada ostatnią stronę powieści wielki, doświadcza pozytywnego niedosytu.

Opowieść o Tasmanii i słoweńskich imigrantach

Wszystko zaczyna się od opuszczenia domu przez kobietę. Zostawia w domu kilkuletnią córkę, mąż w tym czasie znajduje się w lokalnym barze, i znika w śnieżycy. Następnie opowieść przenosi się do czasów wczesnej młodości pozostawionej dziewczynki oraz okresu, gdy jako pełnoletnia przyjeżdża w rodzinne strony.

Sonia musiała opuścić je, ze względu na relacje z jej ojcem, jego alkoholizm i wszystko co łączyło ją z tamtejszą społecznością lokalną. O jej powrocie decyduje ważny motyw, ale bez spolerowania. Dowie się o nim każdy kto sięgnie po książkę.

Klaśnięcie jednej dłoni, to też spojrzenie na losy imigranta Bojana – ojca dziewczyny. Ciężka praca, ubóstwo, zachowanie i nastawienie tych, którzy przybyli do Tasmanii kilka-kilkanaście lat przed nim, a do tego tęsknota za ojczyzną, tą niezniszczoną okrucieństwem II Wojny Światowej, to wszystko miesza się ze sobą, zmieniając bohatera. Na kartach powieści ewoluuje, przekształcając się raz w postać, której czytelnik kibicuje, raz w taką, której nienawidzi.

Wydarzenia z roku `60 i `90, retrospekcje z młodości mamy i taty Soni przeplatają się ze sobą, tworząc z prostej historii o relacjach rodzicielskich, elektryzującą opowieść. Moim zdaniem, jedną z ważniejszych, jakie zostały wydane w ostatnich latach.

Klaśnięcie jednej dłoni – komu może się spodobać?

Na pewno miłośnikom dobrej literatury, myślącym o odpoczynku od czytadeł. To pozycja, do której wraca się myślami, przeżywa na nowo fragmenty. Tak, to jest bardzo dobra książka.

Moja ocena: 10/10

Richard Flanagan, Klaśnięcie jednej dłoni, Wydawnictwo Literackie, 2016

Książkę otrzymałem od Wydawnictwa Literackiego. Dziękuję bardzo!

Sońka – kilka słów o książce

Osoby śledzące mój profil na Facebooku wiedzą, że niedawno odkryłem magię czytania książek, tam gdzie dzieje się ich akcja. Na przykład: w Nowy Jorku czytałem W sieci Pynchona, a teraz przyszedł czas na Sońkę Ignacego Karpowicza.

Od Królowego Stojła, miejsca gdzie rozegrał się rodzinny dramat z nazistą w tle, dzieliło mnie niecałe 19 km. Dodatkowo, lokalizacja, w której konsumowałem lekturę zamieszkiwana jest przez osoby, w których świecie językowym mieszają się rzeczywistości polska i białoruska. To spotęgowało klimat przedstawiony w Sońce.

Sońka – geneza i o czym właściwie jest powieść Karpowicza?

Jak podaje Wikipedia, Karpowicz o bohaterce dowiedział się od swojego kuzyna, znanego malarza Leona Tarasewicza [źródło]. Choć miał szansę, nie spotkał się z pierwowzorem postaci, a do opisania samej historii musiał podejść dwa razy. I bardzo dobrze! Bo stworzył powieść, która na długo pozostaje w pamięci.

Sońka to przede wszystkim zapis tego co zdarzyło się w Królowym Stojle w czasie okupacji – jak to dziewczyna ze wsi zakochała się we wrogu swojego narodu i co z tego wynikło. Umieszczając akcję w przeszłości i czasach współczesnych Karpowicz zmusza czytelnika do odpowiedzenia na trzy ważne pytania: Czym tak naprawdę jest miłość i czy można zakochać się we wrogu? W jakim stanie jest nasza tożsamość narodu, w tym i mniejszości narodowych? Jak sztuka (literatura/teatr) może pomóc nam rozprawić się z powyższymi dwoma kwestiami?

Jest naprawdę nieźle.

Mistrzostwo narracji

To co zrobił Karpowicz w Sońce jest mistrzostwem sposobu i formy narracji. Jak wspomniałem mamy dwa plany. Pierwszy rozgrywa się w latach czterdziestych ubiegłego wieku, drugi w czasach teraźniejszych. Oba istnieją współzależne, dopowiadając i uzupełniając się wzajemnie. Na początku za przekaz odpowiedzialny jest narrator auktorialny, ale oddaje swoją pozycję pozwalając opowiadać Sońce, zwierzętom i reżyserowi teatralnemu Igorowi, który słyszy od Sońki historię, przetwarza ją i przenosi na scenę. W ten sposób jednolity tekst powieści poprzecinany jest monologami, wtrąceniami oraz tekstem dramatu. Czyta się niesamowicie!

Świetnym posunięciem ze strony pisarza jest próba zamienienia nieszczęśliwej historii w bajkę. Widzimy to już w pierwszym zdaniu, rozpoczynającym się od słów Dawno, dawno temu. Tak jak wyliczał Władimir Propp w swojej analizie tekstów bajek, w historii Sońki znajdujemy bohatera, osobę poddającą go próbie, pomocnika, fałszywego bohatera, przeciwnika i króla-ojca. A sama historia ułożona jest według funkcji, wskazanych przez rosyjskiego badacza. Tu należy zaznaczyć, że Karpowicz nie stworzył idealnej bajki. Świadczą o tym: brak szczęśliwego zakończenia, a nawet zamiana funkcji postaci (nie są zachowane do końca, ewoluują).

Głos mniejszości narodowych

W dzisiejszych czasach, gdy odczuwany jest lęk przed multikulturowością (wywoływany i napędzany siłą przez media), warto przypomnieć sobie o tym, że w Polskę tworzyli ludzie wyróżniający się korzeniami z różnych kultur, praktykujący inny sposób wiary w tego samego Boga, budujący swój językowy obraz świata mieszanką języka swoich przodków z językiem polskim. I taką funkcję pełni Sońka.

Karpowicz pisząc powieść oddał hołd temu, co właśnie teraz ginie, jest zabierane przez najstarsze pokolenie. Wskazuje przy tym na młodsze pokolenia, przypominając im by nie zatracały pamięci o swoich przodkach, pamiętały z jakich kultur się wywodzą. Bo kiedyś owi przedstawiciele różnorodności byli widoczni, mieszkali koło nas współtworząc społeczeństwo.

Warto zachować tę pamięć i szacunek, zanim wyda się opinię o uchodźcach, zanim przyjdzie do głowy pomysł by podpalić, pobić, zamalować jakiś pomnik obraźliwymi słowami.

Ocena: 9/10

Ignacy Karpowicz, Sońka, Wydawnictwo Literackie, 2014.

 

Przypadki Lenza Buchmanna – kilka słów o książce

Osiem lat, tyle czasu dzieli polskie wydanie Przypadków Lenza Buchmanna od portugalskiego. Na szczęście już jest, dzięki Wydawnictwu Literackiemu, które zdecydowało się na wypuszczenie powieści Goncalo M. Tavaresa.

Powieści wybitnej, czerpiącej ze wzorów literatury końca XIX i początku XX wieku, ale też zawierającej wszystko co zaciekawi współczesnego czytelnika. Skonstruowanej w dość interesujący sposób, o nim za chwilę, przetłumaczonej (przez Wojciecha Charchalisa) tak, że od Przypadków nie można się oderwać. Ale…

Przed napisaniem tego tekstu zadałem sobie pytanie: Ilu najbliższym osobom mógłbym polecić powieść Tavaresa? i zacząłem liczyć. Wystarczyły palce jednej ręki. Uważam, że tę książkę zrozumieją tylko osoby bardzo otwarte na świat, kochające czytelnicze wyzwania i ambitne książki oraz znające choć trochę klasykę światowej literatury.

Jeżeli nie boisz się przeczytać opinii godzących w Twoją wiarę oraz poglądy, kochasz książki o trudnej treści, zmuszającej do myślenia, ale zachwycającej – sięgnij po nowego Tavaresa. Jest naprawdę świetny!

Tytułowego bohatera poznajemy w momencie wymuszonej przez ojca inicjacji seksualnej. Później zostaje lekarzem, by porzucić zawód na rzecz polityki. Dużo rozmyśla, a na końcu umiera. Tak można streścić Przypadki Lenza Buchmanna, dla wszystkich osób, które nie zdecydują się sięgnąć po książkę.

Wydawca określił powieść: to prawdziwie CZARNA KSIĄŻKA!, zgodzę się z nim. To jest książka o współczesnym źle. Tym, które tkwi w każdym z nas – rodzącym się poprzez wpływ otoczenia, kultury, religii i spełniania własnych potrzeb. Źle, które świadomie rodzimy myśleniem oraz działaniem, by sprawdzić jak smakuje i wcielamy na stałe do naszego życia, delektując się nim. Do tego rodzaju zaliczają się zarówno szalone pomysły, jak też możliwości jakie daje władza. To także książka o źle jakim są fizycznie niszczące nas choroby.

Informacja skierowana do wszystkich miłośników House of Cards. Frank Underwood przy Lenzie Buchmannie mógłby się nauczyć wiele. Tak jak bohater serialu jest on wcieleniem czystego zła, które często decyduje o losie społeczeństwa i życiu poszczególnych jednostek.

W powieści widzę wiele elementów wspólnych z twórczością takich pisarzy jak Diderot,Wolter, czy Gide. Najwięcej jednak inspiracji widzę z Na wspak Huysmansa. Lenz Buchmann to wykapany diuk Jan des Esseintestylko, że żyje kilkanaście lat później. Tak samo jak bohater Huysmansa rozkoszuje się w istocie zła – poniżenie żebraka poprzez nakazanie obserwacji stosunku płciowego i śpiewanie hymnu za chleb równe jest dawaniu pieniędzy dziecku na zabawę w burdelach, by stało się mordercą. Podobnie jak diuk, Lenz dużo rozmyśla o współczesnym świecie, religii, władzy oraz egzystencji, często dochodząc do wniosków wielokrotnie będących herezją.

Ważnym motywem jest postać ojca. To ona jest kluczem do tego w jaki sposób myśli i działa bohater. Mimo, że jest on martwy, wciąż oddziałuje na Lenza, do ostatnich chwil jego tchnienia. Co więcej jego postać jest traktowana jako niezniszczalna, superman, nadczłowiek– który jednym strzałem, by nie odkryć przed światem swojej słabości, zadecydował o długości swojego życia. Rozumiejąc wpływ wychowania i nauk przekazanych przez rodziciela synowi, można pokusić się nawet o wybaczenie Lenzowi.

Zachwycającym elementem powieści jest jej język. Sposób konstrukcji zdań, nie będących jednak strumieniem świadomości, oddaje wizję postrzegania świata przez Lezna. Co więcej, pozwala czytelnikowi wejść we wnętrze jego umysłu. Pełno w nim obrazów, dźwięków, zapachów, niczym w umyśle wspominanego diuka Jana porównującego alkohole do dźwięków instrumentów. Krótko mówiąc, MISTRZOSTWO!

Na koniec minus, jeden – związany z chwalonym przeze mnie tłumaczeniem oraz językiem. Nie wiem kto wpadł na pomysł zamienienia Aprender a rezar na Era da Técnica (Dowiedz się jak modlić się w erze techniki) na Przypadki Lenza Buchmana, ale to był naprawdę kiepski pomysł. Oryginalny tytuł nadaje sens treści, jest przysłowiową wisienką na torcie.

Co więcej, w innych krajach tytuł został zachowany. Angielskie wydanie nosi tytuł Learning to Pray In the Age of Technique, a francuskie Apprendre à prier à l’ère de la technique. Natomiast włoskie łączy oryginał z polską propozycją.

Dlaczego „czepiam się” tej dowiedzenia się jak modlić/ nauki modlitwy? Nie zdradzę tego, ze względu na czytelników, którzy zdecydują się sięgnąć po powieść Tavaresa. Ową zdolność modlitwy dostrzegą po przeczytaniu ostatniego zdania Przypadków:

I on poszedł; zgodził się odejść.

Ocena: zasłużone 10+/10

Goncalo M. Tavares Przypadki Lenza Buchmanna, Wydawnictwo Literackie, 2015

Dziękuję Wydawnictwu Literackiemu za egzemplarz recenzencki