2016

Krótka historia siedmiu zabójstw – Bob Marley, gangi i strumień świadomości

UWAGA! Mimo, że została nagrodzona Bookerem 2015, Krótka historia siedmiu zabójstw nie jest pozycją dla wszystkich.

Nie myślę  tu o osobach mających alergię na książki liczące prawie 750 stron. Chodził mi o te, brzydzące się przemocą, brutalnością … a także brakiem zachowania poprawności językowej. Tak, to nie jest prezent dla polonistki.

Jeżeli jednak, Czytelniku, chcesz spróbować swoich sił i zmierzysz się z Krótką historią siedmiu zabójstw Marlona Jamesa, czeka Cię niesamowita, bardzo krwawa i brutalna przygoda w rytmach reggae. Warto ją przeżyć, choćby po to, by przekonać się, że klimaty gangów, skorumpowanych policjantów i polityków nie są zarezerwowane tylko dla autorów zalewających wciąż rynek czytadeł, ale świetnie sprawdzają się w literaturze najwyższych lotów.

Krótka historia siedmiu zabójstw – to opowieść  o…

james_krotka-historia_7Przed rozpoczęciem pisania tego tekstu, zajrzałem do sieci w celu sprawdzenia, co o książce Jamesa piszą inni recenzenci. Dużo skupia się tylko na wątku wymienionym w blurbie przez Wydawnictwo Literackie – kulisy zamachu na Marleya (tak, tego Boba Marleya). Oczywiście, w pełni zgadzam się z tym, ale widzę w Krótkiej historii siedmiu zabójstw znacznie więcej niż opowieść o gangach, mafii, czy przedstawicielach skorumpowanej na każdym szczeblu władzy.

To opowieść o człowieczym losie. Świat w Krótkiej historii nie jest idealny. Rządzi nim „miejska predestynacja” – z jamajskiego getta nie da się wyrwać. Oczywiście, istnieje świat zewnętrzny, gdzie chodzi się na rozbój, ale wewnątrz wspólnoty biedaków, bandytów oraz wszelakich przestępców, tylko nielicznym udaje się wyrwać. Reszta skazana jest na rzeczywistość wypełnioną bronią, narkotykami, sutenerstwem oraz porachunkami.

To także opowieść o źle, które drzemie w każdym z nas i tak naprawdę nie da się go pokonać.

Krew leje się strumieniami, a opisy działań zachwyciłyby markiza Sadea. Nic dziwnego, że powieść zainteresowała HBO. Jeśli producenci postarają się, będzie jeszcze więcej krwi i trupów niż w Grze o tron.

Krótka historia siedmiu zabójstw – język i strumień  świadomości

To mogłoby być zwykłe czytadło. Nawet te niecałe 750 stron dałoby się przełknąć, jak kolejną powieść Lee Childa lub nieżyjącego, a wciąż publikującego Ludluma. Mogło, gdyby Marlon James nie zdecydował się na strumień świadomości i zastosowanie specyficznego języka.

Strumień jest jakby wyjęty ze Wściekłości i wrzasku Faulknera i wsadzony do opowieści dziejącej się w czasach nam współczesnych. Czyta się to bardzo ciężko, co chwila zastanawiając się nad przeczytaną treścią.

Uzupełnia go język.  Wojna polsko ruska Masłowskiej przy Krótkiej historii siedmiu zabójstw to traktat napisany piękną polszczyzną. Na przykład, gdy wypowiada się niepiśmienny Bam-Bam jego język wypełniają nie tylko przekleństwa z języka ulicy, ale też błędy językowe i ortograficzne:

Męszczyzna, co wygląda jak biały, ale potrafi gadać jak czarnuh jak potrzeba, śpiewa, że nadejdą lepsze dni. Kobieta, co sie ubiera jak królowa i co geto zaczyna ją obhodzić dopiero, jak wezbra i sie przeleje na Kingston, śpiewa, że muszą nadejść lepsze dni. Ale najpierw nadhodzą gorsze.

Po takim rozdziale, polonistów trafi szlag, a może jakby to Bam-Bam powiedział trawi szlak.

Krótka historia siedmiu zabójstw – ocena

W tym roku Wydawnictwo Literackie wypuściło też konkurenta Krótkiej historii do nagrody Bookera. Są nim Rybacy, o których pisałem tutaj. Porównując te dwie książki muszę przyznać ze smutkiem, że żałuję, że Obioma nie wygrał ze swoją magiczną opowieścią.

Co nie znaczy, że opowieść Marlona Jamesa jest gorsza. Daję jej zasłużone 9,5/10, bo wciąga i jest majstersztykiem literackim. Jednak wolałbym by odznaczenie zgarnęli Rybacy – do dziś jestem zachwycony książką.

Moja ocena: 9,5/10

Marlon James, Krótka historia siedmiu zabójstw, Wydawnictwo Literackie, 2016

Książkę otrzymałem na długo przed premierą od Wydawnictwa Literackiego. Dziękuję bardzo!

Księga ryb Williama Goulda –ryby, skazańcy i szalony komendant w złotej masce

Księga ryb Williama Goulda może być znana już wielu czytelnikom, bowiem polskojęzyczne wydanie książki ukazało się już w 2004 roku – trzy lata po premierze w Australii. Natomiast osoby, które nie czytały tej wybitnej powieści, mogą zapoznać się z jej treścią dzięki Wydawnictwu Literackiemu.  We wrześniu opowieść o malarzu ryb trafiła na księgarniane półki.

Szczerze, publikacja jest warta przeczytania i dostaje ode mnie najwyższą notę.

To opowieść o książce, którą stworzył skazaniec William Gould. Najpierw trafia ona do współczesnego czytelnika. Pochłania go, w pewien sposób przemienia i łączy z autorem – znalazca odtwarza Księgę ryb Williama Goulda. Drugą postacią jest tytułowy Gould, rzezimieszek z talentem malarskim. Osadzony na wyspie robi wszystko by przetrwać. Jego zdolności wykorzystują Ci, którzy mają władzę na wyspie skazańców, w tym miejscowy lekarz– zleceniodawca ilustracji morskiej fauny.

Księga ryb Williama Goulda – nowe Jądro ciemności

W utworze Conrada bohater zbliżał się w stronę rdzenia zła. U Flanagana już w nim jest. W samym centrum. Zło widoczne jest na wielu poziomach.

flanagan_ksiega-ryb_williama_gouldaPierwsze to intrapersonalne – Wiliam Gould nie jest postacią niewinną, jako skazaniec próbuje przeżyć za wszelką cenę, czasami wbrew regułom prawa i etyki. Zdaje sobie z tego świadomość i próbuje jakoś zachować moralność, ale (często) nadaremnie.

Podobnie zło jest dostrzegalne u jego współtowarzyszy i służbie więziennej – interpersonalne . To co dzieje się w obszarze więzienia i po za nim – traktowanie tubylców – może nieźle przerazić czytelnika. Działania i poglądy wspomnianego lekarza, zleceniodawcy Goulda, kojarzą się z działaniami zbrodniarzy w obozach koncentracyjnych.

Nad skazańcami władzę sprawuje komendant – postać trochę  przypominająca Kutza z Jądra Ciemności. Jego wygląd (szaleniec nosi złotą maskę na twarzy), pochodzenie, to kim jest i o czym marzy, przyprawią wrażliwych czytelników o gęsią skórkę.

Komendant jest bardzo pomysłowym człowiekiem, który na Ziemi van Diemena próbuje z marnym skutkiem przenieść nowości z Europy do krainy wombatów i kangurów (miedzy innymi: buduje mini kolej czy też kasyno). Jego największym marzeniem jest stworzenie z kolonii karnej miasta-utopii. Najpierw przekształcającej wyspę-więzienie w miasto, a następnie w większe, jeszcze doskonalsze więzienie, wyróżniające się wielką ciszą. Flanagan opisuje zamysł szaleńca, nadając koncepcji trafną nazwę: „sterylna komunikacja”:

Chciał, żeby miasto było milczące. Żeby ludzie już nie rozmawiali ze sobą, tylko porozumiewali się za pomocą skomplikowanego systemu wiadomości przekazywanych na piśmie. Miały one być zwijane i umieszczane w małych drewnianych cylindrach, dzięki działaniu sprężonego powietrza przesyłanych dalej rurami w odpowiednie miejsce, czyli do osoby, dla której były przeznaczone.

Prawda, że przerażające?

Księga Ryb Williama Goulda – symbolizm i gawędziarstwo

W powieści mnóstwo jest symboli. Można szukać ich w opisywanych wydarzeniach, postaciach, rekwizytach, w tym samej księdze.  Każdy z rozdziałów jest poświęcony określonemu stworzeniu morskiemu, które to przypisane jest określonej postaci z kart powieści. Tu jako ciekawostkę należy podać, że rysunki w książce zostały namalowane przez autentycznego Williama Beuelowa Goulda, który portretował ryby, ptaki i rośliny w XIX wieku (opowieść snuta przez Flanagana korzysta bardzo wybiórczo z życiorysu realnej postaci).

Priorytetem w Księdze ryb jest gawędziarstwo. A właściwie potrzeba opowieści. Księga sama w sobie jest symbolem opowieści. Jej studiowanie, dla każdego kto ją znajdzie, kryje w sobie  nigdy nie kończącą się gawędę o samym sobie – taką, która musimy układać wciąż od początku. Dlatego wciąga współczesnego czytelnika, a gdy ją gubi, nakazuje mu stworzenie nowej. A ten robi to z konieczności opowiadania.

Książkę polecam każdemu, w szczególności osobom przekonanym o tym, że potrafią opowiadać dobre historie.

Moja ocena: 10/10

Richard Flanagan, Księga ryb Williama Goulda, Wydawnictwo Literackie, 2016

Książkę otrzymałem od Wydawnictwa Literackiego. Dziękuję bardzo!

Karmazynowy brzeg – Pendergast powraca i spotyka czarownice

Karmazynowy brzeg to kolejna powieść z detektywem Pendergastem. Tym razem musi on się zmierzyć z zagadką miasteczka Exmouth (położonego niedaleko legendarnego Salem). Zaczyna się niewinnie, agent specjalny przyjmuje zlecenie na znalezienie złodzieja win. Gdy wraz z Corrie Swanson (tej z Martwej natury z krukami) przybywa na miejsce, odkrywa, że w piwniczce z winami znajdował się zamurowany szkielet. W ten sposób prosta zagadka kryminalna staje się skomplikowanym wyzwaniem z czarownicami i magią w tle.

Karmazynowy brzeg – mistrzowski kryminał

Douglas Preston i Lincoln Child są autorami czytadeł. Jednak tworzą je w mistrzowski sposób, czyniąc ze swoich książek pozycje, od których nie sposób jest się oderwać. Na pewno jest to zasługa przygotowania materiałów pomocnych do pisania, jak też sam sposób opowieści (pisarski talent). W Karmazynowym brzegu o przedmiocie zlecenia dowiadujemy się już w pierwszym rozdziale, akcja prowadzona jest błyskawicznie i mnóstwo w niej niespodziewanych zwrotów.

Pod względem zawiłości kryminalnej intrygi oraz rozwiązywania zagadki Karmazynowy brzeg  nie odbiega od tego co spotykamy w powieściach Akunina. Preston i Child potrafią też stworzyć doskonały kryminał. Ale…

Karmazynowy brzeg – Uwaga! Niewielkie spoilery!

Jeśli komuś nie podobał się Relikt – a konkretnie potwór biegający po nowojorskim Muzeum Historii Naturalnej – może być znów zniesmaczony. Autorzy ponownie sięgają po ów element. Po uczcie w postaci doskonale opowiedzianego przebiegu śledztwa, poczułem literacki piasek pod zębami. Pisarze postanowili rozszerzyć opowieść, wprowadzając elementy horroru. Niby łączą się one z celem podróży Pendergasta i Swanson, ale pozostawiają pewien niesmak.

Jednak dla osób, które szukają klimatów rodem z Archiwum X, pomysł Prestona i Childa przypadnie do gustu.

Dodatkowo na karty powieści powraca największy wróg Pendergasta. Jego wprowadzenie jest zapowiedzią kontynuacji opowieści. Tym samym Karmazynowy brzeg jest pierwszą częścią kolejnego cyklu obok Trylogii Diogenesa i Trylogii Helen.

Karmazynowy brzeg – ocena

Czy warto sięgnąć po książkę? Myślę, że tak. Karmazynowy brzeg  czyta się znakomicie. Książkę pochłonąłem w ciągu jednego wyjazdu.  Nie wymaga nadmiernego wysiłku intelektualnego, a lektura wywołuje uczucie porównywalne z obejrzeniem dobrego filmowego thrilleru.

Przyjemność lektury, jestem przekonany, jest to zasługą tłumacza, Roberta Lipskiego, znanego w świecie komiksu oraz literatury popularnej.

Moja ocena: 7,5/10

Douglas Preston, Lincoln Child, Karmazynowy brzeg, Burda Publishing Polska, 2016

Książkę podesłało wydawnictwo Burda Publishing Polska. Dziękuję bardzo! 

Czterdzieści i cztery – o tym jak Słowacki wydał wyrok śmierci

piskorski_czterdziesciMiałem to szczęście, że najnowsza książka Krzysztofa Piskorskiego trafiła do mnie miesiąc przed premierą. Spora ilość pracy spowodowała, że do Czterdzieści i cztery siadałem tylko na chwilę, aż do minionego weekendu. Ponad 400 stron połknąłem za jednym zamachem.

To jest bardzo dobrze napisana opowieść, choć na początku wydała się miernym czytadłem. Łącząca w sobie steam punka ze szczyptą political fiction i kilkoma kroplami S-F. Oprócz miłośników powyższych klimatów, po Czterdzieści i cztery powinny sięgnąć osoby związane z filologiami, szczególnie polonistyką.

Słowacki, latające statki i Byron na wózku – Czterdzieści i cztery

Eliza Żmijewska jest ostatnią kapłanką zapominanego pogańskiego bóstwa Żmija, a przy okazji ma swój udział w walkach powstańczych. Jako przyjaciółka Emilii Plater, jest wściekła na Konrada Załuskiego za jej śmierć. Wspomniany mężczyzna, przebywający w Londynie, nie przyszedł z pomocą dla powstańców, przez co oddział Plater poniósł sromotną klęskę.

Na szczęście w 1844 roku Juliusz Słowacki, szef Rady Emigracyjnej, wręcza Elizie kopertę z rozkazem zabicia Załuskiego. Ta z radością przyjmuje wyzwanie i rusza. Po drodze spotyka postaci znane nam z podręczników historii oraz literatury. Jest i Mickiewicz, i Byron, twórcy Scotland Yardu, Napoleon i wielu innych. Eliza poznaje też wielkiego świerszcza, który ma przy sobie głowę mężczyzny. Ta głowa jest w pełni świadoma, a do tego mówi.

Wszystko do jednego wora, a wór do Czterdzieści i cztery

Już po kilku stronach czytelnik orientuje się, że Piskorski uczynił z książki jeden wielki zbiór, do którego wsadził tradycyjnego steam punka (wielki plus za hołd dla maszyny maszyny różnicowej Babbagea), poltical fiction,  równoległe światy oraz zabawy z czasem oraz sławońskie wierzenia, żywe trupy i stwory wyjęte z powieści S-F.

Jednak udało mu się uczynić z tego miszmasz, coś wyjątkowego. Czterdzieści i cztery czyta się z wielką przyjemnością. Czasami lektura budziła w moich myślach skojarzenia z Lodem Dukaja, jednak zobaczyło się, że to tylko złudzenie.

Liczba i rzeczywistość – Czterdzieści i cztery

Piskorski idealnie zbudował świat, w którym powstańcy walczą z zaborcami, strzelają działa eterowe, a bramy teleportują do kolejnych wersji Europy z 1844 roku. Główny wątek wzbogacony jest tekstami wypływającymi spod piór osób ważnych dla tego czasu, a także fragmentami dzieł literackich przerobionych tak, by nadawały uwiarygodnienia powieści.

Dużą wagę dla przebiegu akcji odgrywa liczba 44. Szybko okazuje się, że w powieści nie tylko oznacza ona rok akcji. Nie rozwinę jednak tego wątku, by nie psuć czytelnikom bloga przyjemności płynącej z lektury.

Licząc, że Czterdzieści i cztery zostanie dostrzeżona tak jak Cienioryt, daję książce wysoką notę.

Moja ocena 8,5/10

Krzysztof Piskorski, Czterdzieści i cztery, Wydawnictwo Literackie, 2016

Dziękuję Wydawnictwu Literackiemu za umożliwienie przeczytania książki przed jej premierą

Wiara w oczekiwaniu – czy Kościół Katolicki może być fajny?

Wiara w oczekiwaniuTej książki nie można przeczytać jednym tchem, tak samo jak napisać o niej tuż po zakończonej lekturze. Jest to pozycja, którą należy przetrawić, zostawić na trochę , by przemyśleć. Co więcej, podczas lektury, a potem pisania tego tekstu, często wracałem do poszczególnych rozdziałów, by bardziej sobie uzmysłowić czym jest tytułowa Wiara w oczekiwaniu – tym samym zmagałem się z treścią książki przez ponad miesiąc.

Jednak warto było. A czas spędzony z publikacją traktuję jako wyjątkowe rekolekcje.

Wiara w oczekiwaniu – kim jest Ks. Wacław Hryniewicz

Książka jest rozmową Justyny Siemienowicz z Ks. Wacławem Hryniewiczem OMI. Bohater jest rewelacyjną postacią. Z jednej strony jest ekumenistą – ekspertem w teologii prawosławnej, doskonałym znawcą protestantyzmu. Z drugiej wyjątkowym, katolickim buntownikiem, którego krytykują radykalni członkowie Kościoła, wraz z Frondą i watykańską Kongregacją Nauki Wiary. Nic dziwnego, skoro ksiądz poddaje rozważaniom istnienie piekła i mówi o tym, że wszyscy ludzie mają szansę dostąpić zbawienia (po zakończeniu Apokalipsy, całe stworzenie zostanie oczyszczone i nie będzie żadnego męczenia w pieklonym ogniu).

Więcej informacji o tej ciekawej postaci znajduje się w artykule w Wikipedii.

Wiara w oczekiwaniu – rozmowa o Bogu i wierze na miarę XXI wieku

Wiara w oczekiwaniu opowiada o Ks. Wacławie Hryniewiczu, ale od strony duchowej. W taki sposób, że każdy myślący(!) wierny chciałby mieć takiego księdza w swojej parafii.

Bowiem, lektura Wiary w oczekiwaniu pozwala czytelnikowi wysnuć sześć najważniejszych wniosków. Po pierwsze, istnieją jeszcze duchowni, których misją jest powołanie. Po drugie, warto być dobrym człowiekiem, otwartym na innych ludzi, ich wiarę oraz przekonania. Po trzecie, należy wierzyć i działać tylko w zgodzie z własnym sumieniem. Po czwarte, najpopularniejsze obecnie wydanie Pisma Świętego ma w swoim tłumaczeniu (i interpretacji księży – użytkowników języka polskiego) wiele błędów; dlatego warto zainteresować się przekładami ekumenicznymi, by zrozumieć, że jest to księga o nadziei i zbawieniu dla każdego z nas. Po piąte, Kościół Katolicki w Polsce musi poddać się pewnym zmianom, które przybliżą księży do wiernych. Po szóste, modlitwa polega na świadomej rozmowie z Bogiem, a nie bezmyślnym klepaniu formułek.

Ksiądz Hryniewicz wypowiada się też na tematy takie jak: kobiety w Kościele, rozwody, celibat, uzupełnianiu się nauki z religią, dobrym umieraniu, bioetyce i wielu innych tematach, które wzburzają ocean emocji w Polakach-katolikach. O nich też mówi duchowny, ale nie krytykuje, lecz pokazuje ich rany.

Wiara w oczekiwaniu – książka nie tylko dla myślących katolików

Pozycję polecam wszystkim osobom myślącym, w tym ateistom, przeciwnikom Kościoła Katolickiego oraz wyznawcom każdej religii. Książka jest świadectwem, że w katolicyzmie są księża, którzy tak bardzo odstają od zwolenników Radia Maryja, autorów nużących kazań pod dyktando i wiary w to, że każdego, kto nie liczy się ze zdaniem duchownych, pochłonie ogień piekielny. To również wezwanie do miłości do drugiego człowieka, obowiązku troszczenia się o nasze otoczenie, bycia tolerancyjnym oraz dobrym, a także bronienia swojej wiary i przekonań przez racjonalne myślenie i „ludzkie” działanie, a nie brutalne atakowanie, bo na przykład ktoś sprofanował Pismo Święte na scenie.

Polecam. To jest naprawdę mądra książka.

A na koniec mały „przedsmaczek” dla tych, którzy nie znają księdza i zamierzają przeczytać Wiarę w oczekiwaniu.

Moja ocena: 10/10

Ks. Wacław Hryniewicz, Justyna Siemienowicz, Wiara w oczekiwaniu, Znak, 2016

Książkę otrzymałem od Wydawnictwa Znak. Dziękuję!

Suicide Squad – Legion samobójców

 

SuicideSuicide Squad właśnie wszedł na ekrany kin i od razu podzielił widzów. Z projekcji wychodzą oni zadowoleni albo narzekają na całego – ale decydują się na obejrzenie filmu(!); obsługa kina potwierdziła mi, że wieczorami mają pełne sale i jedynie wersja 3d nie cieszy się popularnością.

W pełni zgadzam się z krytycznymi głosami odnoszącymi się do tłumaczenia tytułu, kilku niedociągnięć w treści, czy też braku brutalności i morza krwi. Jednak z wczorajszego seansu wyszedłem usatysfakcjonowany. Świetnie bawiłem się na Suicide Squad i z chęcią powrócę do filmu o czarnych charakterach DC. Dlaczego? Poniżej znajdują się trzy powody.

Suicide Squad –  lekka opowieść

To jest kino rozrywkowe. Dlatego chaos towarzyszy produkcji od początku do końca. Dużo akcji, kolorów, wybuchów, sporo kiczu, trochę śmiesznych scen i jedna wielka, prościusieńka linia fabularna. Jednak jako całość urzeka, odrywa od rzeczywistości i pozwala wypocząć.

Co ważne, Suicide Squad jest dowodem, że czasami filmy pozbawione warstwy intelektualnej są naprawdę warte obejrzenia.

Suicide Squad – bohaterowie

W zasadzie z opowieści o najgorszych z najgorszych wybijają się dwie postaci – Deadshot grany przez Willa Smitha i Harley Quinn, w którą wciela się Margot Robbie. Wydaje się, że reszta bandziorów gra drugoplanowe role. Owo wyróżnienie płynie z tego, Deadshot i Harley są bardzo rozbudowanymi postaciami, a o reszcie mało się dowiadujemy – a szkoda, bo Killer Croc jest bardzo ciekawą postacią z niezłą przeszłością (i w komiksie mówi o wiele więcej niż w filmie).

Zostaje jeszcze postać Jokera, której śmiało mógłbym poświęcić oddzielny punkt. Jest go bardzo niewiele w Suicide Squad. Też czuję niedosyt – po tym co widziałem w zapowiedziach filmu. Jednak widzę w tym dawkowaniu świetny trik marketingowy, który napędza widzów. Wcielający się w postać Jaret Leto spełnił swoją rolę. Pokazanie go w trailerach wzbudziło uwagę i zainteresowanie, po seansie odbiorcy czują niedosyt, ale też i pożądanie, czym dają otwartą rękę twórcom do działania i umieszczania postaci Jokera w innych produkcjach. Czy mam rację? Wystarczy tylko spojrzeć na komentarze internautów w sieci, liczących na to, że w kolejnych filmach będzie znacznie więcej scen z najpopularniejszym wrogiem Batmana.

Suicie Squad – ścieżka dźwiękowa

Muzyka jest rewelacyjnie dobrana do filmu. Tworzy klimat i wprowadza widza najpierw do świata bohaterów, a później przeprowadza przez poszczególne ich perypetie. Do sprawdzenia:

Suicide Squad – dla kogo film i ocena.

Oficjalnie Suicide Squad jest dozwolony od 12 lat. Myślę, że jest to odpowiedni wiek, choć wolałbym by pojawiło się w dziele więcej brutalności, a tym samym wzrosłaby kategoria wiekowa.

Jednak dystrybutor filmu w Polsce pokusił się o wersję z dubbingiem. A co za tym idzie na Suicide Squad wybiorą się rodzice z młodszymi dziećmi(no chyba, że poziom edukacji spadł na tyle, że 12-latkowie nie potrafią czytać).  I temu jestem przeciwny. Definitywnie, to nie jest film dla najmłodszych.

Moja ocena: 8/10

Suicide Squad, reż. David Ayer, 2016

Księga wieszczb – syreny giną 24 lipca

Debiutancka powieść Eriki Swyler bardzo przypadła mi do gustu – Księgę wieszczb przeczytałem jednym tchem, rozpoczynając na południowym-zachodzie Polski, a kończąc na północnym-wschodzie. To coś więcej niż idealna propozycja czytelnicza na wakacje.

Księga wieszczb – syreny, książka i tarot

Księga wieszczb to dwie historie, które wiążą się ze sobą.

Akcja pierwszej dzieje się w czasach współczesnych, na Long Island. W ręce Simona Watsona, którego czytelnik poznaje w momencie gdy traci pracę w lokalnej bibliotece, trafia tajemnicza księga. Z niej to bohater dowiaduje się o fragmencie rodzinnej historii, która doskonale uzupełnia posiadane przez niego informacje. W skrócie, 24 lipca młode przedstawicielki familii Watsonów giną w wodzie. Co ważne, każda z nich jest syreną – cyrkową gwiazdą, potrafiącą wstrzymać oddech na ponad 10 minut.

Na domiar zlego fizycznie rozpada się dom Simona, kontaktuje się z nim siostra-syrena, która kiedyś uciekła razem z cyrkiem, no i zbliża się 24 lipca.

Druga historia ma miejsce w XIX wieku. Jej bohaterami są mieszkańcy wędrownego cyrku, wśród których są potomkowie Simona Watsona. Opowieść wyjaśnia dlaczego to, co dzieje się z rodziną syren, ma miejsce i dlaczego feralną datą jest 24 lipca. Dużą rolę odgrywają w niej karty tarota, decydujące nie tylko o przyszłości, ale też wykorzystywane w codziennej komunikacji.

Księga wieszczb – dlaczego warto być bibliotekarzem

księga wieszczbPowieść Swyler to hołd w stronę książek. Nie elektronicznych, ale tych papierowych, unikatowych, najlepiej spisanych i zilustrowanych własnoręcznie – tak właśnie wygląda tytułowa Księga wieszczb, ciekawostka: własnoręczną oprawę miał też egzemplarz dostarczony przez Erikę Swyler do wydawnictwa.

Bohaterowie powieści dużo mówią o książkach i pracy z nimi. Najbardziej podkreślona jest niedoceniona rola bibliotekarzy, a tuż za nią znajdują się opisy wychwalające wyjątkowość pracy z książkami unikatowymi, zapominanymi przez czas.

Bardzo osobiście odebrałem opisy biblioteki na Long Island – niewielkiej placówki, której pracownicy robią wszystko, by przetrwać. A to dlatego, że miałem zaszczyt wielokrotnie gościć w takiej jak opisuje Swyler, też położonej na Long Island. Czytając fragmenty rozgrywające się w budynku, czułem się jak w domu.

Księga wieszczb – błędy

Śmiało oceniłbym debiut Swyler na 9,5, gdyby dwa niedociągnięcia.

Pierwsze, to przegadanie fragmentów. Owe znalazłem w środku Księgi wieszczb. Podejrzewam, że są to efekty pisania pod objętość arkusza wydawniczego. Trudno, przeboleję.

Gorzej jest z drugim przewinieniem.

Jeżeli na karty powieści wprowadza się bohatera i daje się mu określone zdolności, dzięki którym pchnie on akcję do przodu. To nie można zupełnie zapomnieć o tym kluczowym elemencie pod koniec książki. Swyler zapomniała. Naprawdę mam jej to za złe.

Jednak Księga wieszczb jest na tyle interesującą powieścią, że nie śmiałbym wystawić jej noty niższej niż 8/10. Gorąco polecam.

Ocena: 8,5/10

Erika Swyler, Księga wieszczb, Czarna Owca, 2016

Książkę otrzymałem od Wydawnictwa Czarna Owca. Dziękuję!

Stranger Things – powrót do lat 80

Serial Stranger Things, jeśli spojrzeć na opinie krążące w sieci, jest jak butelka znakomitego wina. Najczęściej spragniony dobrej opowieści widz za jednym podejściem ogląda cztery pierwsze odcinki, by potem powoli delektować się drugą połową. Osiem części noszących miano rozdziałów, wbija w fotel i wrzuca w magiczny wir wspomnień lat 80-tych.

Stranger Things–  a imię jej Jedenaście

W pierwszym rozdziale znika chłopiec. Po dziesięciu godzinach grania w Dungeons & Dragons opuszcza dom przyjaciela, w lesie dostrzega „coś”, ucieka, dociera do swojego domu i coś z nim się dzieje. Ruszają poszukiwania. W tym samym czasie pojawia się w miejscowości dziewczynka z ogoloną głową, zaprzyjaźnia się z kolegami zaginionego  i każe nazywać siebie Jedenastką, od wytatuowanej cyfry na nadgarstku.

Z odcinka na odcinek sytuacja gmatwa się co raz bardziej. Dziewczynka ujawnia swoje moce telekinetyczne, pojawia się potwór i organizacja, w której siedzibie jest coś tak dziwnego na ścianie, że trzeba tam wchodzić w kombinezonie przypiętym do stalowej liny.

Stranger Things – powrót do lat 80

Serial zbiera mnóstwo pochwał i wysokich ocen. Zasłużenie, bo jest doskonały w każdym ujęciu.  Moim zdaniem to najlepsza produkcja Netflixu.

Mimo oklepanej historii wszystko jest opowiedziane w doskonały sposób, z nawiązaniem do lat `80. Nie tylko akcja dzieje się w tym czasie, ale też linia opowieści nawiązuje do tego jak wtedy pisało się książki i tworzyło filmowe hity. Podobnie jest z pracą kamery i ścieżką dźwiękową.

Stranger Things to duży ukłon do twórczości Kinga, Spielberga, ale też konkretnych dzieł. Obok wspomnianego Dungeons & Dragons, pojawiają się plakaty filmowe Szczęk oraz Coś (The Thing), a miłośnicy filmów z końca ubiegłego wieku szybko dostrzegą w poszukiwaniach zaginionego chłopca nawiązania do Obcego, ET, czy Goonies.

W chwili publikacji tego tekstu serial ma  na Filmwebie ocenę 8,5 a na IMDB 9,2. To mówi samo za siebie.

Ocena: 10/10

The Stranger Things, reż. The Duffer Brothers, Netflix, 2016

Rybacy – łowiąc swoje przeznaczenie

Chigozie Obioma stworzył powieść, którą zaliczam do grona z najważniejszych w 2015 roku, a nawet w ostatnim dziesięcioleciu. Nie na darmo był nominowany do The Man Booker Prize i dostał się do finału. Rybacy to połączenie prozy Cormaca McCarthyego z symbolami oraz wierzeniami rodem z Afryki. Wyszło niesamowicie.

Obioma_RybacyRybacy – opowieść o przeznaczeniu

Czterej bracia, mieszkańcy nigeryjskiej wsi, wymykają się z domu nad rzekę. Określając się mianem rybaków próbują „złapać coś” na swoje wędki. Pewnego dnia spotykają szaleńca, który przepowiada śmierć najstarszego. W ten sposób w ich rodzinie pojawia się, rosnący ze strony na stronę, strach przed spełnieniem wróżby.

Prosta fabuła? Bardzo prosta, ale za to jak doskonale przekazana!

Opowieść zbudowania jest według zgrabnego schematu. W samym sercu historii tkwią trzej bracia, którzy robią wszystko, by porozumieć się z czwartym. Obok nich Obioma umieszcza Matkę, również walczącą o świadomość najstarszego dziecka, oraz ojca, o którym za chwilę. Wokół rodziny roztaczają się trzy warstwy: 1) fatum, 2) wiary i marzeń oraz 3) wydarzeń dnia codziennego i tych mających miejsce w przeszłości.

Takiej opowieści nie powstydziłby się wspominany McCarthy. Podobnie jak u autora Krwawego Południka i Rączych koni czytelnik znajduje u Obiomy brutalny świat, w którym największe niebezpieczeństwo płynie od drugiego człowieka, opanowanego manią władzy lub chęcią przeżycia. Wiele podobieństw jest też widocznych na poziomie językowym. Każde zdanie Rybaków jest wyważone i umieszczone we właściwym sobie miejscu, bez zbytecznego przegadania.

Rybacy – symbole, symbole, symbole…. i symbole

Kluczową rolę w Rybakach odgrywają dwa rodzaje symboli. Do pierwszej grupy należą te określone bezpośrednio przez narratora.  Przypisane do poszczególnych członków rodziny, szaleńca oraz wydarzeń są ściśle powiązane ze światem zwierząt. Jedynym wyjątkiem jest szaleniec, jemu został przypisany mityczny Lewiatan. Drugą grupę stanowią symbole ukryte. Miano rybaków, rzeka, ojciec i matka,  działania bohaterów i ich przemiana, noszą w sobie określone znaczenia. Ich rozszyfrowane to jedna z przyjemności płynących z lektury powieści.

Dużą wagę autor przyłożył do wplecenia w historię motywów z Biblii. Oprócz sięgnięcia po owoc z drzewa zakazanego, Obioma sięgnął również po archetyp Kaina i Abla, Ziemi Obiecanej oraz sprawiedliwego Boga Ojca, który za dobre wynagradza, a za złe karze.

Ostatni z motywów przypisany jest do Ojca braci. Czuwa on nad życiem rodziny, przez pewien czas jest nieobecny (wyjazd służbowy), ale i wówczas ma pieczę nad wszystkimi, a powracając robi rozliczenie dziecięcych uczynków. To również postać, która dwa razy obiecuje dzieciom Ziemię Obiecaną. Jest nią Kanada, do której bracia mogą dostać się jedynie przestrzegając określonych norm i zachowania.

Szaleniec Abulu – kluczowa postać w powieści Rybacy

Ponownie powraca twórczość McCartchyego. Kto czytał Dziecię Boże, na pewno dostrzeże duże podobieństwo Abulu do Lestera Ballarda . Obaj są traktowani przez społeczeństwo jako wyrzutki i są przez nie znienawidzeni, ale też obaj są na tyle groźni, że ludzie mają obawy przed ich zabiciem.

Pod względem zła charakteru Abulu bije na głowę Ballarda-  mimo, że na swoim kącie ma tylko morderstwo brata.

Jednak szalony wróżbita z Rybaków jest ciekawszą postacią. Ma dar prorokowania i otacza go aura mistycyzmu. Nawet gotowanie przez wariata  strawy ze śmieci ma w sobie coś magicznego. I choć co chwila wynika z powieści, że jego wieszczenie wywołuje największy strach w społeczności, pojawiają się fragmenty określające pozytywną wartość jego proroctw.

Ze względu na dar Abulu, nie można go zabić – tak wierzą mieszkańcy nigeryjskiej wioski. Upewniają ich wypadki, którym ulega wariat. Ani odłamki szkła, ani potrącenia przez samochody nic mu nie robią. Tuż po zajściu czuje się doskonale.

Rybacy – ocena

W dobie szybko napisanych czytadeł, taka powieści to skarb. Nie wiem ile czasu Obioma pisał Rybaków, ale przygotował powieść doskonałą w każdym calu.  Myślę, że to wystarczający powód, by przyznać jej najwyższą ocenę i umieścić na liście książek wartych ponownego przeczytania – więcej TUTAJ.

Ocena:10/10

Chigozie Obioma, Rybacy, Wydawnictwo Literackie, 2016

Książkę otrzymałem od Wydawnictwa Literackiego – Dziękuję!

Krew i wino – Wampiry w Wiedźminie 3

Przed chwilą skończyłem Krew i wino, dodatek wieńczący Wiedźmina 3. Na szczęście mam jeszcze do wykonania sporo misji pobocznych oraz zaplanowane ponowne przejście gry. W innym przypadku byłbym mocno zawiedziony, Tak mocno przywiązałem się do rozwiniętej przez siebie postaci Gerlata.

Sam wątek główny pochłonął mnie na kilkanaście godzin i upewnił, że wszyscy przeciwnicy gier mylą się nie chwytając w ręce pada i oddając tytułowi choć na 1-2 godzin. Ta gra jest niesamowita!

Wiedźmin 3 – Krew i wino

Świetny scenariusz, dopracowanie każdego elementu, otwarty świat z mnóstwem możliwości do wyboru, które prowadzą do różnych zakończeń, to chyba największe atuty Wiedźmina 3 i obu rozszerzeń do niego. Jednak Krew i wino jest wyjątkowa i śmiem twierdzić, że  jest ciekawsza od podstawowej wersji gry.

Geralt przyjmuje zlecenie i rusza do Toussaint – krainy ominiętej przez wojnę, której mieszkańcy żyją w błogim spokoju, oddając się uciechom życia. Właśnie tam pojawiła się bestia, która wykańcza najważniejszych ludzi królowej. Wytropienie mordercy jest tematem zlecenia podjętego przez Białego Wilka.

Początek śledztwa i już na drodze bohatera stają wampiry. Jest ich mnóstwo, w tym pojawia się Regis, postać znana wszystkim czytelnikom Sapkowskiego. Wszystko co związane z krwiopijcami buduje klimat grozy w grze. Wielkie brawa dla osób odpowiedzialnych za fabułę. Uważam, że stworzyły historię o wiele lepszą niż ta znana z klasyków: Drakuli, Wywiadu z wampirem, czy Blade`a.

Krew i Wino – bałem się

I to nie chodzi o emocje, wywołane wydarzeniami w grze. Ich oczekiwałem.

Większy niepokój  wywołały we mnie materiały zapowiadające grę. Pamiętam, że zbliżałem się właśnie do granic Białegostoku, gdy Redzi ogłosili rozpoczęcie sprzedaży ostatniego dodatku do trójki. Na ekranie komórki zobaczyłem mnóstwo kolorów, przeszył mnie dreszcz przerażenia, ale i tak zamówiłem tytuł przed premierą.

Potem jeszcze zostałem uświadomiony, że Geralt znajdzie się w królestwie grzybów – tak wychodziło z treści screena i musiałem uwierzyć twórcom gry, że to wciąż ten sam dobry Wiedźmin, w jakiego gram od roku.

Mieli rację. Mnóstwo kolorów to tylko cecha regionu, w którym rozgrywa się Krew i wino, a królestwo grzybów okazało się jedną z najfajniejszych lokalizacji w grze.

Krew i wino –zmienia się rozgrywka

Rozszerzenie wprowadza dom dla Geralta. To źródło składników, przechowalnia i warsztat do ulepszania ekwipunków, jak też miejsce dające premie w czasie rozgrywki. Bardzo dobry pomysł, bo wyspany Geralt  może naprawdę więcej.

Drugą nowością jest system mutagenów. Eksperymentując z nimi Biały Wilk zyskuje nowe umiejętności, czyli jeszcze więcej potrafi i efektywniej walczy. Bardzo dobry pomysł!

Relacyjnym konceptem było pogrupowanie ekwipunku. Na początku trochę się w tym gubiłem, ale po kilku minutach nauczyłem się poruszania po zawartości.

Krew i wino – ocena

Jestem wielbicielem tej gry, uważając, ze świetnym Skyrimom i wybitnym Pillarsom daleko do produkcji Redów. Polacy podnieśli poprzeczkę w branży dając swoim graczom coś niesamowitego.

Parafrazując Gombrowicza: Kto nie grał, ten trąba!

Ocena: 10/10

Wiedźmin 3. Krew i Wino. CD Project RED, 2016